SEKCJA TENISA ZIEMNEGO

Znajomość historii własnego kraju, własnej rodziny buduje tożsamość każdego człowieka. Podobnie jest w przypadku organizacji jaką jest klub sportowy. To co zdarzyło się w przeszłości oraz, że w ogóle się zdarzyło ma wpływ tak na samą organizację jak i również na jej członków i sympatyków. Znaczenie to rośnie tym bardziej jeżeli ta historia związana jest z jednym miejscem, tak jak w przypadku naszego klubu. W Polsce na przełomie XX i XXI wieku upadło wiele organizacji sportowych z tradycjami. Powstały nowe, jednak one dopiero budują sobie swoje miejsce w dziejach sportu. Nasz klub nie należy do najstarszych w kraju czy w Warszawie. Liczymy jednak swoją historię w dziesiątkach lat czym się szczycimy. Przez długi czas myśleliśmy, że nasz klub powstał 20 sierpnia 1970 roku. Rok ten też był wpisany w nasz herb. Jak się okazało myliliśmy się bardzo gdyż nasza historia zaczęła zapisywać się w sportowych annałach dużo wcześniej. Szykując na 45 urodziny materiały opisujące nasze dzieje dotarliśmy do różnych nowych wiadomości. Dzięki temu dzisiaj mamy herb z inną datą, a przedstawione poniżej losy klubu są wreszcie kompletne.

Ponad półwieku w jednym środowisku, w jednej okolicy spowodowało, że zakorzeniliśmy się w świadomości mieszkańców. Grają u nas chłopcy, których rodzice byli również naszymi zawodnikami. Pracują w klubie trenerzy, którzy reprezentowali nasze barwy jako juniorzy czy seniorzy. Spacerując ulicami Warszawy, chodząc na zawody sportowe spotykamy różnych już dorosłych ludzi, którzy wyszli od nas, którzy u nas dorastali. To właśnie jest historia pisana ludzkimi życiorysami, która jest naszym fundamentem.

Opowieść o Klubie Sportowym Delta Warszawa to opowieść jednocześnie o piłce nożnej na Sadybie, Mokotowie i Wilanowie, a zarazem w południowej części w Warszawy. Zebraliśmy materiały jakie były w klubowym archiwum, spisaliśmy wspomnienia kilku osób, w tym najważniejsze zmarłego 23-01-2019 roku Pana Kazimierza Wijaty człowieka przez praktycznie całe swoje życie zawiązanego z naszym klubem. Na wiosnę 2015 roku materiał ten w częściach był publikowany w mediach jako „Saga” o naszym klubie. Dzięki temu zgłosili się do nas kolejni ludzie z kolejnymi informacjami, które uzupełniły już do końca naszą wiedzę.

W ponurej powojennej rzeczywistości sport był dla młodego pokolenia jedyną odskocznią od politycznej propagandy. Na warszawskiej Sadybie po II Wojnie Światowej był on powoli organizowany – na początku nieformalnie. Powstało dużo zespołów, które nigdzie niezrzeszone, rywalizowały między sobą w meczach towarzyskich. Spotkania odbywały się m.in. na obecnym obiekcie Klubu Sportowego Delta Warszawa przy Jeziornej 2, oraz na nieistniejących już boiskach m.in. przy Powsińskiej – dziś vis a vis stacji benzynowej. Lokalne derby były bardzo popularne wśród mokotowskiej społeczności. Mecze takie jak Sadyba vs Wilanów, Sadyba vs Siekierki, Sadyba vs Grottgera, gromadziły sporą widownię wokół boiska, które znajdowało się w szczerym polu, bez szatni, wody, prądu czy ogrodzenia. W tamtym okresie najlepszą drużynę miał Wilanów (następnie jako klub Vilanowia, KS Budowlani czy Start). Drużyna ta swoje spotkania rozgrywała na boisku przy ulicy Wiertniczej, czyli na dzisiejszym obiekcie Zespołu Szkół nr 79. Równocześnie około 1954 roku, początkowo nieformalnie zawiązała się drużyna o nazwie Sadybianka. Przez pierwszy okres po powstaniu zespołu, występował on towarzysko z innymi ekipami o podobnym statusie. Taki stan rzeczy trwał do 1955 roku, kiedy ówczesne koło Związku Młodzieży Polskiej ze swoją siedzibą na Sadybie, głosami młodych ludzi z tego rejonu, zorganizowało, założyło i zarejestrowało oficjalnie Klub Sportowy Sadybianka. Utworzono zespół seniorów oraz zespoły juniorskie, wszystkie zrzeszone w piłkarskim związku. W tym samym roku wystartowały one w rozgrywkach ligowych, a swoje mecze rozgrywały na boisku przy ulicy Jeziornej 2, czyli na obecnym boisku Delty. Rok 1955 i założenie KS Sadybianka przyjmuje się za kontynuację działań przedwojennych klubów sportowych z Sadyby, oraz inaugurację powojennego zorganizowanego sportu przy Jeziorku Czerniakowskim. Jest to też data, która po dwóch fuzjach nastepujących później wyznacza początek historii naszego klubu. 

 

Nasze korzenie -  Kiedy patrzymy na dzisiejszą Warszawę często nie zdajemy sobie sprawy, że to co widzimy nim zostało wykonane, musiało zostać wcześniej zaplanowane. Wielokrotnie od pomysłu do realizacji upłynęły długie lata. Klub Sportowy Delta Warszawa funkcjonuje nad Jeziorkiem Czerniakowskim od 1955 roku. Wiemy, że tu również wcześniej, przynajmniej od międzywojnia grywano w piłkę. Dlaczego właśnie tu? Odpowiedz jest ukryta w archiwach historyków, a materiały tam zawarte pokazują dlaczego w ogóle nasze miasto wygląda tak, a nie inaczej.

Na początku 1915 roku jeszcze carskie władze zlecają zespołowi wybitnych architektów polskich pod wodzą profesora Tadeusza Tołwińskiego wykonanie Planu Regulacyjnego dla Warszawy. Dynamiczny rozwój miasta wymagał zmian w podejściu do tego w jaki sposób dalej ma ono funkcjonować, jak ma być rozbudowywane i dostosowane do zmieniających się warunków społecznych. Opracowywano zatem plan rozwoju i przebudowy Warszawy, który dzisiaj nazwali byśmy Planem Zagospodarowania Przestrzennego. Prace trwały prawie dwa lata i w końcu 1916 roku już nie carskie, a niemieckie władze okupacyjne zatwierdzają materiał, który nazwany został - Szkic wstępny Planu Regulacyjnego m. st. Warszawy.  Zapisy planu dotyczyły obszaru całej Warszawy i nakreślały kierunki rozwoju naszego miasta. Dzisiaj nie zdajmy sobie sprawy jak wiele ulic, arterii czy osiedli istnieje dzięki temu dokumentowi w tym, a nie innym miejscu. Plan przewidywał również powstanie w Warszawie dużej ilości terenów zielonych, między innymi zaplanowano olbrzymi park na terenie łąk czerniakowskich i siekierkowskich z rozszerzonym Jeziorkiem Czerniakowskim i stadionem sportowym. Architekci nie mogli przewidzieć, że sto lat później w tym obszarze planowania jedynym elementem zgodnym z ich zamierzeniami będzie mały rezerwat i obiekt Klubu Sportowego Delta Warszawa. Dwie wielkie wojny światowe, odsunęły w czasie realizację całego kompleksu zieleni. Dzisiaj można też powiedzieć, że po latach ze względu na zmiany urbanizacyjne plany te są już nierealne. Cieszy zatem, że udało się uratować obszar wokół Jeziorka Czerniakowskiego, który dla południowo-zachodniej Warszawy jest miejscem gdzie się wypoczywa i uprawia sport. Jeziorko to obecnie rezerwat i zmian większych nie należy się tu spodziewać, miejmy tylko nadzieję, że specjaliści nie dopuszczą do jego wyschnięcia co jest realnym zagrożeniem. Jeżeli chodzi o sport, sytuacja wygląda nieco inaczej. Na terenie obok rezerwatu prowadzona jest od lat aktywna działalność szkoleniowa. Obecnie przygotowywane są plany przebudowy obiektu. Nie będzie to jednak zaplanowany w 1916 roku stadion tylko kompleks boisk i kortów tenisowych z obiektami socjalnymi dla dzieci. Dodatkowo wokół boisk i obiektów dosadzone zostaną duże ilości drzew aby ukryć wszystko w zieleni, ma być to swoisty park sportowy. Do realizacji planów jest coraz bliżej, aczkolwiek jeszcze troszkę trzeba uzbroić się w cierpliwość. Jest już zatwierdzony Raport Oddziaływania na Środowisko, teraz czas na Warunki Zabudowy. Dzisiaj cieszy fakt, że to co ma powstać na Delcie zaplanowano wiele lat wcześniej, piłka nożna w tym miejscu nie jest przez przypadek. Tak jak nie przez przypadek tylko dzięki temu samemu opracowaniu dzisiaj podążamy jedną z piękniejszych arterii Warszawy – Alejami Niepodległości.

 
 

W pierwszych latach swoją siedzibę klub posiadał w lokalu ZMP na Sadybie, a mecze i treningi odbywały się na Jeziornej. Od samego początku zawodnicy ubrani byli w stroje w charakterystycznych żółto-czerwonych barwach, których obecność w dziejach klubu kontynuowana jest do dziś. Z biegiem lat następowały zmiany w kraju. KS Sadybianka w ramach reorganizacji sportu przemianowana została na TKKF Sadybianka. Jednocześnie nad Jeziorkiem Czerniakowskim władze wybudowały Dom Kultury, do którego przeniesiona została siedziba klubu. Triumfy święcili wtedy dobrej klasy piłkarze tacy jak Marian Gąstał, Jerzy Górniak, Tadeusz Frontczak, Marian Olszewski, Edward Białowąs, Jerzy Antczak, Stanisław Szkiela czy Tadeusz Urban. Sadybianka w sekcji piłki nożnej posiadała dwa zespoły seniorów, a juniorzy z powodzeniem radzili sobie w warszawskich rozgrywkach piłkarskich. Niestety powoli sytuacja finansowa pogarszała się. Na ratunek przyszli klubowi działacze Zdzisław Szczepański i Kazimierz Łapiński. Dzięki nim w połowie 1960 roku doszło do pierwszej fuzji klubów sportowych nad Jeziorkiem Czerniakowskim. Znana z zapasów na warszawskim Powiślu ZKS Elektryczność w swoich szeregach miała i piłkarzy. Władze Elektryczności nie wiedząc specjalnie co z nimi robić chętnie przystały na ofertę z Sadyby. W wyniku negocjacji zawodnicy z Elektryczności połączyli się z Sadybianką. Nowy klub zachował ciągłość prawną Sadybianki, a piłkarze z Elektryczności wylądowali nad Jeziorkiem. Zyskano na tym między innymi nowego sponsora – Elektrociepłownię Siekierki. Po fuzji klub kontynuował batalię w rozgrywkach piłkarskich pod nazwą ZKS Elektryczność. Ciekawostką jest fakt, iż wszystkie drużyny występowały niemal w takim samym składzie jak wcześniej, gdyż finalnie tylko kilku zawodników z Powiśla zasiliło ówczesny zespół z Sadyby. W tym czasie nad Jeziorko Czerniakowskie przybył znakomity trener Pan Henryk Misiak, który był wtedy jeszcze zawodnikiem Polonii Warszawa. Tamten okres był dobrym czasem dla sportowców z Sadyby. Właśnie wtedy w połowie lat 60’ rozegrano pierwszy w historii klubu i Sadyby międzynarodowy mecz z drużyną Giardinetti z Rzymu, a pierwszy zespół seniorów awansował do klasy A.

 

PODRÓŻE PO DAWNEJ SADYBIE – OPIEKUN. Wędrujemy w towarzystwie Pana Kazimierza Wijaty sklejając z kawałków wspomnień całe obrazy. Jest koniec lat 40’ ubiegłego wieku. W okresie tym Pan Kazimierz mieszkał wraz z rodziną, w domu naprzeciw pętli autobusowej na Sadybie, przy ulicy Morszyńskiej. W całym kraju panował ponury okres stalinowski, jednak mimo tej niezbyt przychylnej aury, życie codzienne na tyle, na ile było możliwe, toczyło się normalnie. Na Sadybie w tym czasie była bardzo duża grupa dzieci i młodzieży. Wszyscy cały swój wolny czas spędzali na podwórku. Tu zaś młodsi,  tak jak wówczas Pan Kazimierz, byli pod nieformalną opieką starszych kolegów, którzy uczyli zasad funkcjonowania w panujących realiach, w grupie. Opiekun sprawiał, że jego podopieczny czuł się bezpieczny w obrębie swojego rejonu zamieszkania. Dzięki niemu młodszy kolega poznawał zasady życia, zasady postępowania, poznawał Sadybę, a Sadyba jego. Taka kooperacja, zapewniała również poczucie bezpieczeństwa rodzicom. Wszyscy się znali oraz wiedzieli kto, jak i gdzie spędza czas. Funkcja opiekuna nie była łatwa, wymagała od starszego dużo odpowiedzialności, nie każdy też był na tyle odważny by na swoje barki wziąć opiekę młodszym. Nie bał się tego Waldemar Kiełczykowski, który pod swoje skrzydła wziął Kazimierza Wijatę i stali się nierozłączną parą. Nieważne co robił opiekun, brał ze sobą zawsze swojego młodszego przyjaciela, który towarzyszył mu praktycznie wszędzie. Tak to, małoletni Kazimierz Wijata trafia do kina „Palladium” na film, który przeznaczony był dla widzów dorosłych. To dzięki takiemu postepowaniu Waldemar Kiełczykowski, oraz mu podobni, stawali się bohaterami środowiska, wzorami dla młodszych, idolami. Nie było rzeczy, której nie potrafili załatwić i przeszkody, której nie potrafili pokonać. Opiekunowie byli oczywiście również animatorami życia sportowego. Zajmowali się ustalaniem, gdzie gramy, o której gramy i kto gra. Do tego jeszcze musieli nadzorować sprawy budowlane, gdyż nie było wtedy mowy o jakichkolwiek dostępnych obiektach sportowych, boisko trzeba było sobie przygotować samemu. Pierwszym miejscem takich spotkań był Park Szczubełka przy ulicy Morszyńskiej. W tamtych latach był to dziko zarośnięty plac, gdzie starsi chłopcy z „Bloku” (tak nazywano dom Spółdzielni Oficerskiej przy ulicy Powsińskiej – róg Morszyńskiej) zrobili boisko do siatkówki i piłki nożnej z drewnianymi bramkami. Drugim miejscem był plac przy ulicy Okrężnej, na wysokości obecnej stacji benzynowej. W tym miejscu panowały bardzo polowe warunki, gdyż była to łąka na której bramki były ustawiane z dowolnie przyniesionych lub znalezionych przedmiotów. Trzecie miejsce to oczywiście teren przy Jeziorku Czerniakowskim, który niewiele lat później będzie już największa areną sportową na Sadybie. Głównym motorem napędowym tych sportowych spotkań był Stanisław Wróblewski (późniejszy zawodnik KS Sadybianka) i wymieniany już Waldemar Kiełczykowski. To dzięki tym dwóm opiekunom zrodziła się cała rzesza wspaniałych sportowców. Pan Kazimierz Wijata (ZKS Elektryczność i K.S. Delta Warszawa) rozgrywał tu swoje pierwsze mecze ze Zbigniewem Ponieckim, Andrzejem Piwnickim, Markiem Giliońskim czy Januszem Wąsikowskim. Często wśród dzieci biegali również ojcowie ze Stanisławem Ponieckim na czele (ówczesny zawodnik Budowlanych Warszawa). Mimo wielkiej siły i ponad stu kilowej masy, dzieci w wieku wczesnoszkolnym nie bały się z nim grać, a więcej - uwielbiały to. Właśnie dzięki Panu Ponieckiemu, który stał się też z czasem również opiekunem, jedynie nieco starszym młodzież z Sadyby mogła poznać Pana Stanisława Grzesiuka, znanego mieszkańca Czerniakowa. To dzięki niemu Grzesiuk bywał wielokrotnie na Sadybie, co stanowiło dla całej młodej społeczności tu mieszkającej, wielkie przeżycie. Rola takiego opiekuna w życiu młodego człowieka może dzisiaj wydać się dziwna i niezrozumiała. Młodzi ludzie nie spędzają już wolnego czasu na podwórkach. Dzisiaj młodzież, nie ma wolnego czasu. Dzisiaj młodzież wożona jest samochodami z jednych zorganizowanych zajęć, na drugie. Szkoda, gdyż nic nie uczy życia tak, jak starszy kolega z podwórka – opiekun.

 

PODRÓŻE PO DAWNEJ SADYBIE - DECHY. Wędrujemy w towarzystwie Pana Kazimierza Wijaty sklejając z kawałków wspomnień całe obrazy, mamy koniec lat 40’ ubiegłego wieku. Władze lokalne właśnie wybudowały w Parku Szczubełka tuż przy tzw. „Bloku” czyli domu Spółdzielni Oficerskiej przy ulicy Powsińskiej – róg Morszyńskiej drewnianą scenę i parkiet. Miejsce to od razu zostaje ochrzczone i nikt nie mówi o nim inaczej jak - Dechy. Dlaczego? Odpowiedź rodzi się sama. Scena wybudowana była z desek na podwyższeniu, a parkiet do tańca stanowiły również deski tylko ułożone na ziemi. Dla miejscowej dziatwy scena, a właściwie jej spód staje się ulubionym miejscem przesiadywania. Tu można było ukryć się przed wzrokiem starszych, a jednocześnie był to doskonały punkt do obserwacji tego, co działo się na scenie i parkiecie. Działo się wiele, na Dechach odbywały się imprezy z okazji różnych świąt państwowych (takich jak 1 maja czy 22 lipca). Scenariusz był zawsze taki sam, najpierw występowali artyści scen warszawskich, potem odbywała się zabawa taneczna. W takiej formie Dechy w Parku Szczubełka  funkcjonują  raptem kilka lat. Następuje kilkuletnia przerwa i dopiero po wybudowaniu Domu Kultury (domek obecnie znany jako WOPR-ówka) w połowie lat 50’ następuje przeprowadzka nad Jeziorko Czerniakowskie. Tu Dechy odżyły, więcej nabrały nowego blasku. Oprócz kontynuacji programu z Parku Szczubełka, który nazwijmy to miał galowy charakter są organizowane i zwykłe ludowe zabawy. W takich dniach nie było już monologów, skeczy czy arii. Była za to orkiestra Wojsk Ochrony Pogranicza (WOP – nieistniejąca jednostka z ul. Bonifacego) i były tańce. Zaczynało się wszystko od części otwartej czyli występów dla publiczności, po czym zapełniał się parkiet. W odróżnieniu od bezpłatnych imprez okolicznościowych, na które w całości wstęp był wolny,  tu na tańce można było wejść dopiero po wykupieniu biletu. Najlepsze zabawy na Dechach odbywały się w wiosenne i letnie dni, na koniec tygodnia pracy. Podczas tych oficjalnych zabaw jak i tych ludowych występowali oprócz zawodowców różni artyści amatorzy. Jednym z nich był Pan Rysio, zwany - Presley. Śpiewał on przy akompaniamencie gitary piosenki Elvisa Presleya oraz innych wykonawców zachodnich. Wielokrotnie nie było dla niego miejsca na scenie, jednak wtedy siadał  na trawie koło jeziorka, a chwilę później niemal cała widownia przenosiła się w jego okolice. Nie można nie wspomnieć też o sprzedaży obnośnej, która była obecna nad Jeziorkiem. Było to związane z plażą jak i samymi Dechami. Często kręcili się tu różni handlarze oferujący lody czy obwarzanki, które były wtedy największym przysmakiem i to nie tylko dla dziatwy. Wszystko ma jednak swój koniec. Dom Kultury stoi nad Jeziorkiem do dzisiaj, nie ma jednak swojego właściciela. Dechy zaś zniknęły gdzieś w połowie lat 60’, zostawiając po sobie tylko wspomnienia. Dzięki piłce nożnej udało ocalić się obraz tamtych dni. W archiwum naszego klubu znajduje się zdjęcie z 1959 roku przedstawiające ludową zabawę na Dechach przy ulicy Jeziornej (zdjęcie znajduje się w pierwszej galerii poniżej tesktu). Mamy nadzieję, że obraz ten nada naszej opowieści pełnego blasku. 

 

Na bezrybiu i rak ryba - W latach 50’ ubiegłego wieku, sport w Warszawie był organizowany oddolnie. Jednym z miejsc, w którym lokalna społeczność rozpoczynała sportowe dzieje był oczywiście nasz teren przy ulicy Jeziornej. Nie było to jednak proste, trudna sytuacja ekonomiczna odbudowującej się po wojnie Warszawy powodowała, że nikt nie mógł marzyć o metalowych bramkach, czy profesjonalnie przygotowanym boisku. Młodzi piłkarze z Sadyby bez problemu przezwyciężali jednak wszystkie przeszkody. Do początków lat 60’ bramki wykonywane były własnym sumptem z drewna. Efekty często były komiczne, gdyż drewno w kontakcie z naturą nie chciało utrzymywać pożądanych kształtów. Wygięta w łuk poprzeczka, czy trzeszczące słupki nie przeszkadzały jednak nikomu w rozgrywaniu najlepszych spotkań. Na załączonym zdjęciu, widać taką samodzielnie wykonaną, drewnianą bramkę, której poprzeczka ma najlepsze chwile dawno za sobą. Kolejna bardzo ważna sprawa to oczywiście oznaczenie placu, na którym odbywać się miał mecz. Nikt wtedy nie myślał o dzisiaj stosowanych farbach, czy kredzie. Gdzieś od drugiej połowy lat 50’ w użyciu było wapno. Najbardziej ciekawa jest jednak historia jak to było wcześniej. Najpierw próbowano wyznaczać boisko poprzez kreślenie linii patykiem. Niestety ta metoda była zawodna, gdyż biegający zawodnicy szybko zacierali mozolnie wyznaczone pola, w związku z czym, już po chwili nikt nie wiedział gdzie dokładnie boisko się kończy. Nasi starsi koledzy byli jednak zdeterminowani, nie było przeciwności której by nie pokonali. Jak? Bardzo prosto! Przed meczem zawodnicy spotykali się na boisku, tak jak wcześniej wytyczano linię patykiem. Jednak tu następowała myśl racjonalizatorska. W miejscu linii, wykopywane były niezbyt głębokie rynny. Następnie znad Jeziorka Czerniakowskiego przynoszony był piasek i wsypywany w miejsce usuniętego gruntu. Piasek z plaży, jaśniejszy niż ziemia na boisku, odznaczał się, dzięki czemu tak wytyczone linie doskonale wyznaczały zakres pola gry. Jak widać nic, nigdy nie jest w stanie uniemożliwić nam możliwości realizacji marzeń. Wystarczy tylko dobry pomysł i chwila pracy, a nawet rzeczy niemożliwe, stają się możliwe.

 

PODRÓŻE PO DAWNEJ SADYBIE – ZABAWY MŁODYCH. Wędrujemy w towarzystwie Pana Kazimierza Wijaty sklejając z kawałków wspomnień całe obrazy. Jest początek  lat 50’ ubiegłego wieku. Powstaje nad Jeziorkiem Czerniakowskim - Dom Kultury (obecnie znany jako WOPR-ówka). Tu funkcjonuje scena zwana – Deski, tu też powstaje bezpłatna wypożyczalnia sprzętu sportowego, gdzie pod zastaw legitymacji szkolnej można było wypożyczyć piłki, kule, dyski, oszczepy czy wiele innych akcesoriów sportowych. Dzięki temu młodzież z Sadyby uzyskuje wspaniałe miejsce do spędzania wolnego czasu. Nie braknie też ludzi z pasją, którzy powodowali, że każdemu chciało się tu przyjść. Osobami takimi był główny animator Pan Błażewicz i  Pan Kryski, który sprawował pieczę nad wypożyczalnią. Cała dziatwa bardzo lubiła i szanowała Pana Kryskiego. Jeden z najstarszych wtedy młodych ludzi Zenon Ziontek, gdy zbierały się dzieciaki pod Domem Kultury wołał często na jego cześć - „Kule i dyski wydaje Pan Kryski!”. Potem przez wiele lat kontynuowano tą tradycję, za każdym razem w innym składzie osobowym. Jeżeli mówimy o sporcie, to nie można nie wspomnieć o piłce nożnej. Wtedy to właśnie zaczynała się ona tworzyć na Sadybie. Animatorem rozgrywek był na początku Pan Zdzisław Szczepański, a potem wraz z nim Pan Kazimierz Łapiński. Organizowano spotkania takie jak  Sadyba – Siekierki, czy Sadyba – Wilanów. Nim pójdziemy dalej warto jeszcze kilka chwil poświęcić wymienionemu wcześniej koledze - poecie. Pan Zenon Ziontek, to też ważna postać Sadyby. W okresie późniejszym był zawodnikiem piłki nożnej i grał na swoim ukochanym boisku na ul. Jeziornej. Reprezentował tu najpierw KS Sadybiankę, a po pierwszej fuzji klubu z Sadyby - ZKS Elektryczność (po drugiej fuzji mamy do dzisiaj w tym samym miejscu Klub Sportowy Delta Warszawa). Był on dobrym duchem młodych piłkarzy Sadyby, dzięki niemu wielu młodych chłopców trenowało piłkę nożną i miało możliwość potem grać w pierwszym zespole najważniejszego dla wszystkich klubu na dolnym Mokotowie. Wróćmy jednak znów nad Jeziorko. W omawianych przez nas latach było tu jeszcze jedno miejsce gdzie spędzało się aktywnie wolny czas. W zatoce Jeziorka, która przylega do boisk piłkarskich Delty, tuż przy kanałku idącym do Wilanowa był wspaniały drewniany basen. Korzystali z niego wszyscy, oczywiście najmłodsi mieszkańcy Sadyby najczęściej. Opiekę ratowniczą na basenie sprawował Pan Paprocki, kolejny działacz społeczny na tym terenie. Zabawy nie trwały tu jednak długo, nie konserwowane elementy drewniane ulegały destrukcji i po kilkunastu latach rozebrano to co jeszcze zostało. Według niektórych, elementy z rozbiórki basenu posłużyły na budowę pomostu po drugiej stronie Jeziorka Czerniakowskiego przed tzw. Domkiem Rybaków, który spłonął na początku XXI wieku. Słów jeszcze kilka o kanałku. Dzisiaj mamy tylko jego pozostałości. Dawniej pełno było w nim wody, a jego szerokość  dochodziła do dwóch metrów i dzięki temu był miejscem gdzie również miło spędzało się czas. Czas, który był nie tylko związany z aktywnością fizyczną. Młodzież w okresie lat 50’ i 60’ preferowała nie tylko sportowe zmagania. Popularne były na Sadybie różne zabawy, na bieżąco wymyślane przez kreatywne dzieci jak i te obecne i w innych miejscach Warszawy. Bardzo popularna była Klipa. Gra polegała na podbiciu z ziemi za pomocą jednego patyka, drugiego takiego samego, po czym należało z powietrza jak najmocniej uderzyć w spadający patyk. Wygrywał ten, którego patyk wylądował najdalej od miejsca uderzania. Wśród starszej młodzieży popularne były różne gry karciane z Jedenaście na czele. Bardzo często można było spotkać dzieci grające monetami pięciogroszowymi w Ściankę.  Zadaniem grającego było uderzyć monetą o ścianę, tak aby odbiła się jak najdalej od niej. Następnie przeciwnik musiał swoją pięciogroszówkę tym samym sposobem umieścić jak najbliżej monety pierwszego gracza. Jeżeli druga moneta znalazła się na odległość mniejszą niż dwa palce, to taki gracz zabierał obie pięciogroszówki. Wszystkie te zabawy z punktu widzenia dzisiejszej młodzieży wdawać się mogą nudne, nie było tak jednak. To dzisiaj można odnieść wrażenie, że ciężko jest czymś zainteresować młodych ludzi, którzy snują się często bez celu. Wtedy w ciężkich powojennych latach, Sadyba tętniła życiem i nikt nie miał czasu na nudę. 

 

Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda - Dzisiaj nasi chłopcy wiedzą, że w sklepach są pełne półki wszelakiego towaru. Lata temu w okresie ustroju socjalistycznego ciężko było kupić cokolwiek, nie inaczej było z dostępnością różnych akcesoriów piłkarskich. Ówczesne władze naszego klubu dwoiły się i troiły, aby zorganizować jak najlepsze piłki, stroje klubowe, czy jakikolwiek inny sprzęt. Pewnego dnia, w pierwszej połowie lat 60' pojawiła się okazja, aby otrzymać kilkanaście par korków. Warunkiem było podjęcie w ciągu zaledwie kilku dni decyzji i zrealizowanie specjalnego talonu. Dokonano ustaleń i przedstawiciel klubu pojechał do wyznaczonego sklepu sportowego, aby odebrać upragnione obuwie dla naszych piłkarzy. Towar czekał na zapleczu. Po powrocie kolegi do klubu okazało się, że czeka nas wielka niespodzianka. Niby wszystko było w porządku. Ilość zgodna z talonem, miały być buty sportowe korki - mamy buty sportowe korki. Niestety nie były to typowe korki do piłki nożnej. Podeszwa wyglądała tak samo, jednak od góry obuwie prezentowało się zupełnie inaczej. Z relacji przedstawionej przez klubowego wysłannika wynikało, że w tamtym momencie jedynymi dostępnymi butami w magazynie były sportowe korki, ale do hokeja na trawie. Czym różniły się takie buty? Otóż na czubie przymocowana była specjalna metalowa płytka, która w hokeju na trawie, uniemożliwiała odniesienie kontuzji stopy. Niestety w piłce nożnej taki dodatek, ograniczał czucie piłki oraz bardzo utrudniał uderzenia. Jak jednak mówią - "Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda", a wyboru nie było. Zatem w wyniku tej hojnej darowizny władz, piłkarze znad Jeziorka Czerniakowskiego przez jakiś czas występowali w takim nietypowym dziś obuwiu piłkarskim. Najśmieszniejszym, oprócz samego wyglądu zawodników, okazał się nowy styl strzałów na bramkę. Bardzo popularne stało się uderzenie "z czuba", które dzięki metalowej płytce, było dużo łatwiejsze do wykonania, a zarazem mocniejsze. Z piłkarskimi butami związana jest jeszcze jedna ciekawa historia. Jak już zauważyliśmy wcześniej w tamtych latach była duża trudność w ich pozyskiwaniu. W Warszawie istniał zakład szyjący takowe obuwie na zamówienie, były to buty ze skóry z zamocowanymi skórzanymi korkami. Mankamentem ich była cena i mała dostępność. Znów radzono sobie sprytem. Kupowano tanie i dostępne, również skórzane buty dla kolarzy, a następnie u rzemieślnika doprawiało się do nich korki. Obuwie to było mało trwałe, jednak dla wielu było to jedyne możliwe rozwiązanie.

 

Dobry żart, tynfa wart - Piłka nożna to nie tylko sport, to coś więcej. Jak wiele czasami nie da się powiedzieć. Kibicują ludzie wykształceni i ludzie prości. Znaleźć można analfabetów i poetów. Jednym z takich był wieloletni kibic naszego klubu, Pan Mieczysław o pseudonimie Mering. Pan Mieczysław był obecny na prawie wszystkich domowych spotkaniach od lat 50-tych. Był on nie tylko kibicem, był przyjacielem starszych zawodników klubu, a w szczególności Pana Zenona Ziontka. Jego obecność na trybunach zawsze przynosiła wiele radości tak piłkarzom jak i zgromadzonej publiczności. Pan Mering komentował wydarzenia boiskowe niczym sprawozdawca radiowy. Dzisiaj opowiemy o jednym konkretnym spotkaniu i o tym co się wówczas wydarzyło.  Jest 1 maja 1964 roku, mamy mecz I rundy Pucharu Polski, w którym to ZKS Elektryczność (jesteśmy po pierwszej fuzji) potyka się z drugim zespołem Skry Warszawa. Tego dnia Pan Mieczysław założył się ze znajomymi, iż nie tylko potrafi komentować spotkanie jak profesjonalny sprawozdawca, ale dodatkowo zrobi to mówiąc wierszem. Aby wszystko dobrze widzieć, stanął na wysokości kortów tenisowych, przy środkowej linii boiska i czekał na rozpoczęcie zawodów. To co się działo potem było przez wiele lat komentowane z uśmiechem w całej piłkarskiej Warszawie. My możemy dzisiaj również się pośmiać gdyż w meczu od początku spotkania występował Pan Kazimierz Wijata, który opowiedział nam to co zapamiętał. Na prawej pomocy w naszym zespole występował Pan Jan Kukułka. Zawodnik bardzo szybki, silny fizycznie oraz bardzo dobrze zbudowany. W pewnym momencie minął on w pełnym biegu obrońcę przeciwników. Z trybun zaś dało się słyszeć: „…pracuje jak pszczółka, nasz Janek Kukułka…”. Wszyscy kibice ryknęli śmiechem, gdyż Janowi Kukułce daleko było do pszczółki, a jak relacjonuje Pan Kazio zderzenie z  nim przypominało raczej zderzenie z czołgiem. Kolejna sytuacja dotyczy już samego Pana Kazimierza, który występował na pozycji prawego obrońcy. Naprzeciw niego grał jeden z najlepszych zawodników Skry, na którego wołano „Wacek”. Był on zawodnikiem dobrze zbudowanym, nie tak jednak jak nasz Janek Kukułka. Podczas meczu zawodnicy Skry zagrali ze swojej strefy obrony dłuższą piłkę w kierunku ofensywnie grającego Wacka. W tym momencie podbiegł do niego Pan Kazimierz, aby odebrać mu futbolówkę. Gdy obaj zawodnicy zbliżali się do piłki z trybun dobiegło: „…Kazik, atakuj znienacka grubego Wacka…”. W tym momencie obaj zawodnicy dostali ataku śmiechu, a piłka spokojnie wytoczyła się na aut. Jak widać na przykładzie Pana Mieczysława „Meringa”, trybuny i będący na nich kibice nie zawsze muszą być siedliskiem negatywnych emocji. Warto może o tym pomyśleć i podjąć próbę takiego kibicowania, które niesie za sobą pozytywne wibracje. Kończąc z kronikarskiego obowiązku dodać trzeba, że w spotkaniu, podczas którego wydarzyła się opisywana historia nasi chłopcy pokonali Skrę Warszawa 5:2.

 
 

Zima starym dokucza, młodych naucza - W dzisiejszych czasach kiedy za każdym prawie rogiem mamy boiska syntetyczne, a hale sportowe kuszą swoimi ofertami nie zdajemy sobie sprawy jakim wyzwaniem była niegdyś zima dla działaczy organizujących zajęcia dla piłkarzy. W połowie latach 60’ juniorzy i seniorzy naszego klubu (wtedy przed fuzją jako ZKS Elektryczność) mieli do dyspozycji jedynie salę gimnastyczną Szkoły Podstawowej nr 103, przy ulicy Jeziornej. Niestety do przeprowadzenia właściwych zajęć, nie była ona wystarczającej wielkości. Z tego powodu ówczesny trener pierwszego zespołu, Pan Henryk Misiak, często organizował bez względu na pogodę gry na boisku. Duży mróz, czy obfite opady śniegu, nie były żadnymi wymówkami dla ambitnych piłkarzy z Sadyby. Pewnego zimowego dnia, kiedy zawodnicy stawili się na zajęcia na zaśnieżonym boisku, trener Misiak ogłosił, że trening odbędzie się… na Jeziorku Czerniakowskim. Zima wtedy była bardzo ostra i Jeziorko było solidnie zamarznięte. Po krótkiej rozgrzewce trener ustawił na lodzie małe bramki i wysłał zawodników na to prowizoryczne boisko. Na początku wszyscy byli bardzo nieufni i ostrożni, jednak z biegiem czasu gra rozkręcała się i panowała coraz lepsza zabawa. Do tego stopnia piłkarze „wkręcili” się, że trenerowi ciężko było zakończyć zajęcia. Największą frajdę zawodnicy mieli wtedy kiedy po wykonaniu jakiegoś zwodu rywal lądował czterema literami na lodzie wykonując dodatkowe akrobacje. Jak się później okazało nie było to ostatnie spotkanie naszych piłkarzy z lodem, gdyż taki nietypowy trening zagościł na stałe w zimowym programie treningowym. Dzięki temu zawodnicy uzyskali dodatkowe miejsce do trenowania, które dodatkowo stało się źródłem dobrej zabawy i świetnej integracji zespołu. Mijały lata, nie zmieniły się jednak upodobania tych, którzy polubili takie granie. Nasz nestor Pan Kazimierz Wijata, który pierwsze spotkanie z boiskiem na Jeziorku odbywał jako zawodnik, kultywował tradycję całorocznych zewnętrznych treningów również już po zakończeniu swojej kariery. W latach 70’ wraz z innymi byłymi zawodnikami i działaczami Panami: Zbigniewem Borucem, Piotrem Plutą, Jerzym Górniakiem, Tadeuszem Wendlakiem i Waldemarem Sygą spotykał się raz w tygodniu na wspólne zimowe zmagania. Pan Kazimierz szczególnie wspomina pewien bardzo mroźny dzień. Nad Jeziorko Czerniakowskie szedł pewny, że nikt nie stawi się podczas tak niesprzyjających warunków. Ku jego zdziwieniu na plaży w komplecie czekali już wszyscy koledzy. Dzisiaj zapewne niewielu było by chętnych na takie granie kiedy do dyspozycji są kryte hale z trawą syntetyczną. Kto wie, może jednak jeszcze kiedyś zobaczymy piłkarzy biegających po lodzie. Wszystko zależy od pogody i oczywiście dobrego humoru.

 

Taka sytuacja utrzymywała się do lat 70-tych ubiegłego wieku. Elektrociepłownia Siekierki utrzymywała ZKS Elektryczność oraz dzierżawiła dla niej teren przy ulicy Jeziornej. Z biegiem czasu jednak coraz bardziej ograniczała swoją pomoc. Zawodnicy i działacze zdawali sobie sprawę ze słabej sytuacji finansowej i z możliwości upadku klubu. W tym miejscu należy podkreślić obywatelską postawę tych ludzi, którzy wszystkimi swoimi siłami postanowili kontynuować działalność sportową nad Jeziorkiem Czerniakowskim.

Wielu zawodników i działaczy ZKS Elektryczność pracowało w Warszawskich Zakładach Mechanicznych (WZM). Oprócz gry w barwach Elektryczności byli oni również reprezentantami zakładowej kadry piłkarzy. Właśnie podczas jednej z zakładowych spartakiad pomiędzy poszczególnymi wydziałami WZM, powstał pomysł o założeniu Klubu Sportowego Delta Warszawa. Założenie Delty było częścią planu uratowania upadającej Elektryczności, podłożem pod przyszłą fuzję tych dwóch klubów. Konkrety zapadły 20 sierpnia 1970 roku, kiedy finalnie powstała pierwsza Delta. Od tego momentu rozpoczyna się walka o połączenie Elektryczności z nowym klubem. Zadania tego podjęli się Zbigniew Boruc, Adam Eleryk, Kazimierz Wijata, Jerzy Górniak i Kazimierz Kosim, którzy obecni byli w sporcie na Sadybie od lat 50’.

 
 

Skąd w nazwie nowego klubu pojawił się człon "Delta"? Związek Delty z WZM był bardzo ścisły, wykorzystana została część nazwy zakładu, który zrzeszony był z podobnymi zakładami w jednym Zjednoczeniu. Przewodnią rolę w Zjednoczeniu odgrywał zakład WZM Delta w Mielcu. Działacze warszawskiej WZM, aby zyskać sponsora i zjednoczyć decydentów w zakładzie, do nazwy klubu dołożyli człon „Delta”. Tym samym pełna nazwa klubu brzmiała – Warszawskie Zakłady Mechaniczne Delta Warszawa. Przy kolejnej reorganizacji w Zjednoczeniu znów dokonano zmiany i ostateczną nazwą klubu była Delta WZM Warszawa. Niestety okazało się, że przekonanie działaczy Elektryczności do fuzji nie będzie takie łatwe. Przez blisko rok na boisku przy Jeziornej 2, występowały jednocześnie ZKS Elektryczność i Delta. Mimo przyjacielskich powiązań doszło do animozji w wyniku których Delta na krótki czas przeniosła się na obiekty TKKF Vilanowii. Na szczęście około 1974 roku upadająca ZKS Elektryczność wreszcie sama postanowiła usiąść do rozmów, które miały doprowadzić do połączenia się z Deltą. Finał maratonu nastąpił w radzie zakładowej WZM. Deltę reprezentował szef związków Daniel Łubnicki, Zbigniew Boruc i Kazimierz Wijata, a ze strony Elektryczności obecni byli Kazimierz Łapiński i Jerzy Górniak. Dyrekcja WZM zaakceptowała protokół ciągłości prawnej, a w efekcie fuzję ZKS Elektryczność z Deltą. Od tego momentu zespół ZKS Elektryczność zostaje wchłonięty przez Deltę, która kontynuuje bogatą historię sportu nad Jeziorkiem. Następuje przyjęcie jednolitej nazwy – Klub Sportowy Delta Warszawa, który jako ciągłość po Elektryczności zajmuje również teren nad Jeziorkiem Czerniakowskim, na którym jest po dziś dzień.

Po kilku latach marazmu, spowodowanego coraz słabiej radzącą sobie Elektrycznością, znów zakwitł sport nad Jeziorkiem Czerniakowskim. Dzięki współpracy z WZM, Delta kontynuowała grę w rozgrywkach seniorów (dodatkowo założono drugi zespół), a tuż po tym powstały nowe zespoły juniorów i trampkarzy. Na terenie klubu przy ulicy Jeziornej zostały wykonane prace porządkowe, zadbano o murawę doprowadzając główną płytę wreszcie do przyzwoitego stanu. Wciąż brakowało światła czy wody, jednak w tamtych czasach było to praktycznie nie osiągalne. Sielanka trwała do końca lat 70-tych. Klub prosperował bardzo dobrze, odnosząc sportowe sukcesy na swoją miarę, a przede wszystkim wychowywał kolejne pokolenia młodych ludzi. W okresie tym powstał nawet plan rozbudowy obiektów przy ulicy Jeziornej.  Niestety narastający kryzys oraz wydarzenia sierpniowe roku 1980 wpłynęły na możliwości klubu. Socjalizm umierał, a wraz z nim na coraz większe problemy natrafiał sport. Planowane przez klub inwestycje na obiekcie stały się melodią przeszłości, a możliwości WZM na współfinansowanie piłkarzy znad Jeziorka stawały się wyzwaniem. Pomimo coraz większych trudności udawało się jednak jakoś trwać.

 

Starość nie radość - Każdy zespół piłkarski jest jedną wielką rodziną. Kiedy trzeba to sobie pomagamy, znajdujemy jednak czas i na różne żarty. Właśnie o takiej dowcipnej sytuacji jest dzisiejsza opowieść. Przez wiele lat w naszym klubie najpierw jako zawodnik i kapitan, a następnie jako trener był obecny Jerzy Górniak. Prywatnie Pan Jurek należał do ludzi bardzo uporządkowanych, zawsze w szatni jego rzeczy były poukładane, buty wyczyszczone, a ich rozmiar idealnie dopasowany. Pewnego dnia w połowie lat 70’ koledzy z drużyny upatrzyli sobie Jerzego Górniaka jako ofiarę żartu. Po treningu w szatni Tadeusz Wendlak zagadał Jerzego Górniaka, a w tym czasie Kazimierz Wijata do jego cywilnych butów, wsadził watę. Na tyle mało, aby nie było to mocno  wyczuwalne, jednak na tyle dużo aby sprawiało dyskomfort. Następnie koledzy we trójkę wybrali się nad fosę aby zażyć trochę relaksu. Od początku Jerzy Górniak zachowywał się nieswojo, przystawał co chwilę, zostawał z tyłu. Nic jednak nie mówił, nie przyznawał się, że coś jest nie tak. Wreszcie kiedy grupa dociera na miejsce, wszyscy rozkładają się w trawie. Jerzy Górniak zdejmuje buty i mówi - „Panowie, nic nie mówiłem, ale chyba czas skończyć karierę. Tak mi po dzisiejszym treningu nogi spuchły, że ledwo tutaj doszedłem”. Po tym stwierdzeniu żartownisie nie wytrzymali i buchnęli śmiechem. Wedle wspomnień, Jerzy Górniak wiele razy wypominał swoim kolegom głupi żarcik i nie raz odegrał się w równie śmieszny sposób. 

 

Przydomek - Jak wszyscy wiedzą wiele klubów na świecie ma swoje przydomki. My nie jesteśmy gorsi, a swój mamy nawet wpisany w herb klubu. Kiedy się pojawił? Niestety nie jesteśmy  w stanie dokładnie odpowiedzieć na to pytanie. Bardzo powszechny był już w latach 70-tych. Czerwone Diabły znad Jeziorka – przylgnęły do nas tak, że w roku 2001 kiedy modyfikowany był herb klubu to przydomek został do niego wpisany. Wyjaśnienie przydomka wydaje się z pozoru łatwe, nie do końca jednak. W kwestii Jeziorka nie trzeba być wielce odkrywczym – klub nasz leży przy Jeziorku CzerniakowskimCzerwony kolor też jest łatwy do wytłumaczenia – to nasza podstawowa barwa klubowa. Problem zaczyna się z Diabłami. Z opowieści starszych działaczy i kibiców możemy domyślać się, że chodziło tu o waleczność i determinację oraz spryt. Jest w tej kwestii pewna opowieść Kazimierza Wijaty, którą przytoczymy z pamięci. „Nie pamiętam dokładnie kiedy to było, gdzieś na samym początku lat 70-tych. Rozgrywaliśmy późną jesienią swój mecz na klubowym obiekcie. Niedzielny ranek, znad Jeziorka nad boisko przeszła mgła, która spowiła wszystko wokół. Nasi chłopcy w czerwonych trykotach grali ciężki mecz z wymagającym rywalem. W klubie było wtedy bardzo trudno, brak wody, prądu i wiele innych problemów. Mimo licznych przeciwności nasi zawodnicy walczyli doskonale. Na boisku mieliśmy dwudziestu dwóch aktorów, przez mgłę jednak było ciągle widać jak przy piłce są gracze w czerwonych koszulkach. W pewnym momencie po strzale naszego zawodnika piłka ląduje w siatce bramki rywali. Na stadionie euforia. Nagle słychać jak ktoś krzyknął – Czerwone diabły znad Jeziorka! Po chwili słychać już było jak to hasło skandują wszyscy kibice - tak to się właśnie zaczęło.”. Nie byliśmy przy tym więc pozostaje pewna niepewność. Kazio jednak nigdy nie kłamał więc trzeba uwierzyć w jego słowa, nawet wtedy kiedy nieco ubarwiał swoje opowieści.

 
 

Śmiech to zdrowie - W latach 70' nasz klub działał bardzo prężnie. Powstaje drugi zespół seniorów i nowe drużyny juniorów. W związku z tym na barki działaczy spadają coraz to nowe obowiązki. Gro spraw załatwiali w tamtym czasie Panowie Zbigniew BorucKazimierz Wijata i Jerzy Górniak. Dwaj ostatni odpowiedzialni byli za obiekt i zawodników zaś Pan Zbigniew zajmował się sprawami organizacyjnymi i finansami. Ponieważ piłka nożna to pasja i radość nasi starsi koledzy bawili się też doskonale. Znany z dowcipów był Pan Kazio Wijata, a ze względu na swoją akuratność i skrupulatność częstym ich celem był Pan Jerzy Górniak. Mamy koniec lat 70' Pan Kazio przychodzi do Pana Jurka i mówi, że Pan Zbigniew Boruc  pilnie potrzebuje statystykę roboczogodzin zawodników klubu, gdyż musi to pokazać lokalnym władzom. Zaznaczył jeszcze, że nie chodzi tu o żadną prowizorkę tylko o rzetelne wyliczenie kto i ile czasu spędził na boisku w ostatnim sezonie i to co do minuty. Po chwili Kazimierz Wijata zapomniał już o całej sytuacji. Nie zapomniał jednak o sprawie nieświadomy Jerzy Górniak. Po kilku dniach przychodzi do pokoju, w którym w Warszawskich  Zakładach Mechanicznych pracują Panowie Kazimierz i Zbigniew Boruc. Widząc kolegę Górniaka wchodzącego z teczką pełną papierów, Pan Kazio chowa się za drzwiami, ten zaś zwraca się do Zbigniewa Boruca - "Zbyszku, tak jak prosiłeś, przygotowałem Ci listę roboczogodzin zawodników.". Zdziwiony Zbigniew Boruc, który nie miał pojęcia o całej sytuacji ze śmiechem powiedział - "Powiedz mi przyjacielu, po co mi taka lista?". Jerzy Górniak poddenerwowany mówi - "Przecież Kazik przekazał mi, że potrzebujesz takie dokładne sprawozdanie.". Kiedy Zbigniew Boruc wybuchnął śmiechem, Jerzy Górniak zdał sobie sprawę, że padł ofiarą kolejnego żartu i mówi -"Jakbym miał tylko tego Kazika teraz pod ręką, to bym go udusił. Trzy dni siedzę nad tymi statystykami, po nocach, żeby jak najszybciej je przygotować. Żona powiedziała, że mnie z domu wyrzuci bo zwariowałem...". Nie wytrzymał tego Pan Kazio i ze śmiechem wyszedł zza drzwi do przyjaciół, po czym za chwilę śmieli się juz wszyscy razem. Właśnie taki duch zawsze panował w naszym klubie, praca i radość. To uśmiechy na twarzach, często były tym, co pozwalało poradzić sobie z różnymi problemami i przeciwnościami losu. Patrząc na dzisiejszą atmosferę w klubie nic się nie zmieniło, jest praca, jest też i śmiech.

 

Ból jest najlepszym nauczycielem - Dziś jeśli przejdziemy się po naszym obiekcie to ujrzymy dwa boiska do piłki nożnej. Niewiele osób wie, że na przełomie lat 70’ i 80’, klub dysponował trzecim boiskiem, którego losy w drastyczny sposób zakończył Stan Wojenny. W końcu lat 70’ zarząd klubu zagospodarował teren zielony znajdujący się naprzeciw bocznego boiska, po południowej stronie ulicy Goczałkowickiej. Wyznaczony został plac gry, wyrysowane linie i postawione bramki.  Boisko to służyło głównie do treningów oraz gier kontrolnych. Niestety nasi piłkarze nie mogli się nim długo cieszyć. Nadeszła jesień 1981 roku. Sezon występów na boiskach zewnętrznych został zakończony srogimi mrozami i opadami śniegu, a w kraju nastał dramatyczny okres Stanu Wojennego. Mimo, że na obiekcie nic się nie działo gdyż zawodnicy trenowali w wynajętych halach nasi działacze systematycznie odwiedzali bazę klubu i kontrolowali jej stan. Pewnego dnia, a było to raptem kilkanaście dni po 13 grudnia Panowie Kazimierz Wijata i Tadeusz Wendlak podczas spaceru doznali szoku. W miejscu trzeciego boiska ich oczom ukazał się wysoki płot. Nie było jakiegokolwiek śladu po bramkach czy boisku, a prace z ogrodzeniem kończyli żołnierze jednostek należących do MSW (Ministerstwo Spraw Wewnętrznych) czyli do Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW). Na pytanie Pana Kazimierza co się dzieje, żołnierze odpowiadali, że dostali rozkaz i nie wiedzą co tu ma być. Tak, to w ciągu jednego dnia przestało istnieć nasze trzecie boisko. Władze klubu starały się interweniować, napisano setki listów, w Trybunie Mazowieckiej ukazał się duży artkuł na temat zawłaszczenia terenu. Niestety nic nie dało się zrobić, nikt nie chciał z nami rozmawiać. Dlaczego do tego doszło, dowiedzieliśmy się wszyscy na wiosnę 1982 roku. Okazało się, że na naszym terenie powstały ogródki działkowe, które za swoje zasługi otrzymywali różni pracownicy resortów bezpieczeństwa i obronności. Ogródki te istnieją po dzień dzisiejszy i są dalej własnością tych samych ludzi. My dziś z żalem możemy patrzeć i wspominać, nie przybędzie nam jednak dzięki temu. Trzecie boisko straciliśmy bezpowrotnie. Mamy jednak hart ducha, który zbudowały właśnie takie różne przeciwności i to jest zyskiem, zyskiem którego nikt i nigdy nam nie zabierze.

 
 

Trudności umierającego socjalizmu przeszkodziły w rozwoju, nie zniszczyły jednak klubu. Po raz kolejny do głosu doszli działacze i zawodnicy Delty. Aby uchronić klub przed zniknięciem ze sportowej mapy Warszawy, postanowiono  w 1988 roku przejąć klub. Bez wahania na taką propozycję przystały władze WZM, które wraz ze Związkiem Metalowców (przy poparciu Związku Młodzieży Socjalistycznej i zakładowej partii PZPR) przekazali nowemu zarządowi ciągłość prawną, teren oraz cały sprzęt, który znajdował się w klubie. Od sierpnia 1988 roku ciężar odpowiedzialności za dalsze dzieje Delty wzięli na swoje barki Janusz MańkowskiZbigniew Boruc i Kazimierz Wijata. To ci Panowie przeprowadzili klub z socjalizmu do kapitalizmu.

Znów dzielni sportowcy z Sadyby nie dali się przeciwnościom losu. Pożegnaliśmy socjalizm, a klub wciąż istniał i kontynuowała swoją sportową działalność. W rozgrywkach występowali seniorzy, a w krótkim czasie powstało 6 drużyn juniorskich. Decydenci klubowi mimo niedużych możliwości finansowych dbali o obiekt przy ulicy Jeziornej. Własną pracą wyremontowane zostały szatnie, a na terenie panował porządek. Lata leciały, a razem z nimi niestety coraz bardziej natarczywe stawały się problemy finansowe. Ostatnie lata XX wieku to niestety była już walka o przetrwanie. Możemy dzisiaj być wdzięczni, iż ówczesne władze klubu borykając się z olbrzymimi problemami nie dopuściły do upadku. Delta wciąż trwała! „Boso, ale w ostrogach” to słowa Stanisława Grzesiuka jednego z chłopców z  Dolnego Mokotowa sąsiada klubu, które oddają to co się działo.  Bez prądu, bez wody, z dziurami w dachu, ale wciąż z ambicjami. Jednym z tych, którzy to wszystko spinali był wielokrotnie już wspominany Kazimierz Wijata. Ten człowiek był wtedy kiedy było lepiej, został też kiedy było naprawdę źle. Dzięki niemu to wszystko toczyło się dalej. 

 
 

Feta na Sadybie – W bardzo trudnym finansowo i organizacyjnie sezonie 2000/2001 nasz zespół ówcześnie występujący w Lidze Okręgowej doskonale radził sobie w Pucharze Polski szczebla okręgowego MZPN. Szliśmy jak burza i w 1/8 finału po grze, która budziła oklaski jak podała prasa 150 zgromadzonych kibiców pokonujemy w kwietniu 2001 roku rezerwy warszawskiej Polonii (K.S. Delta Warszawa – Polonia II Warszawa 2:2 (0:1) karne 4:3). Feta po zwycięstwie trwała jednak krótko, trzeba było grać dalej. Kolejny mecz to 1/4 finału i tu niestety osłabieni brakiem najlepszego strzelca musimy uznać wyższość Mławianki Mława (K.S. Delta Warszawa – Mławianka Mława 2:5). Dotarcie jednak na ten poziom pucharu uznać trzeba za bardzo duże osiągnięcie, a historia związana z absencją naszego zawodnika mogła by posłużyć za kanwę do niejednego filmu sensacyjnego. Warto tu jeszcze powiedzieć, że puchar wygrywa zespół KS Łomianki w podstawowym składzie którego występuje wychowanek naszego klubu Łukasz Dąbrowski, który niebawem znów powrócił nad Jeziorko Czerniakowskie i przez kolejne lata dzielnie bronił naszych barw. W późniejszym okresie nasz zespół jeszcze dwukrotnie zaliczył udane występy pucharowe. W obu przypadkach byliśmy reprezentantem IV ligi (obecna III liga). W sezonie 2004/2005 doszliśmy do 1/8 finału i po doskonałej grze gdzie rywali było o trzech więcej z sędzią Marcinem Borskim na czele zostaliśmy pokonani 27 kwietnia 2005 roku przez Mazowsze Grójec (K.S. Delta Warszawa – Mazowsze Grójec 2:3 (1:0)). Rok później w sezonie 2005/2006 doszliśmy najwyżej w pucharowej historii czyli do 1/2 finału i po pechowej bramce w doliczonym czasie gry przegrywamy 13 czerwca 2006 roku z późniejszym triumfatorem pucharu Zniczem Pruszków (K.S. Delta Warszawa – Znicz Pruszków 1:2 (1:0)). Nasi piłkarze nie powiedzieli jednak jeszcze swojego ostatniego pucharowego słowa i mamy nadzieję, że historia ta znajdzie swój dalszy ciągu już niebawem.

 
 

Przełom XX i XXI wieku w sporcie warszawskim to czas gorący. Wielu działaczy sportowych przedkładało swoje partykularne interesy nad dobro klubu. Takie działania doprowadziły znane marki piłkarskie do upadku. Jednak Kazimierz Wijata myślał inaczej, to klub był najważniejszy, nie jego „ego”. Szukał długo rozwiązania, znalazł je przez przypadek na Łazienkowskiej. Dzięki znajomym trafił do Andrzeja Trzeciakowskiego, który zarządzał wtedy piłką młodzieżową w Legii. Odbyło się spotkanie, potem drugie i w wyniku ich na jesieni 2001 roku dochodzi do zmiany warty we władzach klubu. Przychodzą nowi ludzie, profesjonaliści  związani z piłką wyczynową, którym marzy się zrobić coś innego, wyznaczyć nowe standardy. Od razu zmienia się wszystko, zostają spłacone długi oraz wdrożony zostaje program naprawczy. Pierwsze lata to prace związane z rewitalizacją bazy sportowej i określeniem dalszej strategii działania oraz zapewnieniem stabilnego bytu. Klub i jego otoczenie zmieniają się w sposób diametralny. Główna płyta boiska staje się powodem do dumy, zaplecze socjalno-techniczne wreszcie staje się na odpowiednim poziomie.

Dzięki staraniom nowych władz pierwszy raz od 1955 roku klub wreszcie ma pewność, że nikt nie wyrzuci go z nad Jeziorka. Nikt nie idzie do sądu, nie zostaje złożony wniosek o zasiedzenie. Zostaje wybrana inna metoda gwarantująca to samo ale bez długoletnich przepychanek prawnych z władzami Warszawy. Klub zrzeka się wszystkiego łącznie z naniesieniami i dzięki temu zostaje objęty specjalnym programem rewitalizacyjnym. W wyniku tego w lipcu 2011 roku zostaje podpisana 25-letnia umowa dzierżawy terenu klubowego. Wreszcie wszystko jest jak trzeba. Natychmiast też po otrzymaniu aktu notarialnego rozpoczyna się proces uzyskiwania zgód na przebudowę całego obiektu. Plany są wspaniałe, jednak trzeba uzbroić się w cierpliwość gdyż droga do rozpoczęcia budowy to kilkuletni proces uzyskiwania stosownych pozwoleń. Wszyscy nad Jeziorkiem mają nadzieję, że już niedługo będzie można pochwalić się obiektem sportowym na europejskim poziomie. Obecnie co najważniejsze Delta ma zapewnioną stabilność organizacyjną i finansową. Klub posiada sponsorów technicznych pomagających w prowadzeniu szkolenia. Brakuje jeszcze sponsora strategicznego, jednak nie składamy broni, prowadzone są cały czas różne rozmowy.

Zmiany we władzach oprócz odmiany w sposobie zarządzania to również nowe podejście do piłki. Pierwszy okres to głównie nacisk na rozwój zespołu seniorów w oparciu tylko o chłopców kończących grę w juniorach. Do Delty ściągani byli z innych klubów młodzi zdolni zawodnicy, którym zapewniano start w dorosłą piłkę. Tak właśnie w piłkarskim świecie zaistniał między innymi Robert Lewandowski. Jednak to nie było do końca dobre. Praca z najmłodszymi stanowiła jedynie uzupełnienie, co nie zadowalało klubu. Po wnikliwych analizach władze klubu dochodzą do wniosku, że kierunek jest odpowiedni, trzeba jednak zmienić tylko sposób dojścia do celu. Po sezonie 2004/2005 dochodzi do rozwiązania zespołu seniorów, priorytetem staje się w pierwszej kolejności zbudowanie profesjonalnego systemu szkolenia dzieci i młodzieży. Piłka seniorska ma wrócić dopiero w momencie kiedy będą mogli grać w takim zespole klubowi wychowankowie. Mijają raptem kilka lat od tej zmiany i już widać efekty. Nasz klub staje się mocną siłą piłki młodzieżowej w Warszawie i w regionie, coraz częściej też widoczni jesteśmy w innych rejonach Polski i za granicą.

 

Polska to jest piękny kraj - Jak specyficznym rejonem jest obszar wokół Jeziorka Czerniakowskiego niech świadczy dzisiejsza opowieść. Jest początek XXI wieku, jesteśmy w europejskiej stolicy. W naszym klubie od niedawna nowy Zarząd rozpoczyna starania o zmiany strukturalne. Pewnego dnia dochodzi do rozmowy przed wejściem do budynku klubowego w czasie której padają ustalenia co i gdzie niebawem ma zostać zrobione na obiekcie. Nagle Andrzej Trzeciakowski, który był wówczas Prezesem Rady Nadzorczej zdziwiony pyta się współrozmówców - "Panowie! Czy ja dobrze widzę, na naszym bocznym boisku krowa się pasie?". Bez żadnej emocji Kazimierz Wijata odpowiada, że to przecież normalne i nie ma się czemu dziwić gdyż tak jest od zawsze. Następnie opowiada co zdarzyło się gdzieś w połowie lat 90' ubiegłego wieku - "Przed spotkaniem ligowym, które ma zostać rozegrane na bocznym boisku Pan Kazio idzie sprawdzić stan murawy z ówczesnym Prezesem Panem Januszem Mańkowskim. Działaczom dzielnie towarzyszy jeden z kibiców klubu, Pan Rysio. Po dotarciu na boisko okazuje się, że kilka krówek pojada sobie tam trawkę. Panowie przeganiają bydlątka nieco poza obszar gry. Wszystkie krówki spokojnie zmieniają miejsce wypasu, jedna jednak stoi bez reakcji. Pan Rysio, który był najbliżej próbuje jakąś znalezioną gałązką pomóc zwierzakowi w decyzji. Niestety nie daje to żadnego rezultatu w związku z tym Pan Janusz i Kazio przychodzą z pomocą. Obaj jednak za chwilkę mają włosy postawione dęba, gdyż jako wytrawni specjaliści dostrzegli, że nie jest to zwykła krasula lecz dorodny byczek. Rozpaczliwe znaki dawane Panu Rysiowi powodują zaniechanie jego akcji przeganiania zwierzaka i cała grupa powoli zaczyna odwrót. Spokój podziałał widać na byczka kojąco gdyż sam bez dalszych ponagleń przemieścił się kilkanaście metrów poza boisko. Niestety dalej już nie miał ochoty nigdzie iść i przebywał przez cały mecz tuż za linią boczną. Nasi Panowie zdenerwowani udawali, że nie wiedzą o co chodzi. W niczym nie zorientowali się też kibice, zawodnicy czy sędzia zawodów. Szczęśliwe mecz zakończył się naszym zwycięstwem po którym wszyscy cali i zdrowi rozeszli się do domów.". Po wysłuchaniu tej historii w ustalono, że jednak z uwagi na "pewne" szkody, które może czynić krówka lub ich większa ilość należy uprosić sąsiada rolnika, aby to wypasanie odbywało się nie na samym boisku tylko wokół niego. Zdziwiony człowiek, przystał na to i jeszcze kilka lat można było zobaczyć krówki to tu, to tam wokół naszego bocznego boiska. Dopiero gdzieś koło 2004 roku w tle Elektrociepłowni Siekierki przestały pojawiać się te biało-czarne stworzenia. Jedni powiedzą, że dobrze, drudzy inaczej. Nic nie poradzimy jednak urbanizacja naszej okolicy postępuje.

 

Podróże kształcą - Trwa sezon 2002/2003, a właściwie jego runda jesienna. Seniorzy naszego klubu występują w Mazowieckiej Lidze Seniorów, co jest odpowiednikiem obecnej IV ligi. Od początku rozgrywek wiadomo, że o dwa miejsca premiowane awansem do ligi wyższej będą rywalizowały trzy zespoły - Wisła PłockKasztelan Sierpc i my. Jest zimny, pochmurny wrześniowy dzień (14-09-2002). Nasz zespół jak zawsze składający się z bardzo młodych zawodników rozgrywa ważne wyjazdowe spotkanie w Sierpcu z silnym Kasztelanem. Szala zwycięstwa przechyla się raz w jedną stronę, raz w drugą. Pod koniec spotkania przy wyniku remisowym, kiedy do ostatniego gwizdka sędziego pozostały minuty, do głosu dochodzą rywale. Próbują strzelić nam bramkę i doprowadzić do zwycięstwa. Nasi chłopcy bronią się, próbując kontratakować. W pewnym momencie udaje nam się zagrać z własnej strefy obronnej dłuższą piłkę w kierunku napastnika. Pomocnik Kasztelana, ich największa gwiazda wyczytał zamiar i szybko wraca do asekuracji. Widząc jednak, że nie da rady wyprzedzić piłki, próbuje ją w połowie boiska dosięgnąć z wyskoku. Udaje mu się to, futbolówka mocno uderzona zmienia tor lotu. Nie dochodzi do naszego napastnika lecz ląduje nad głową bramkarza z Sierpc w bramce. Cały stadion zamiera, przeciwnicy są zdruzgotani. Po chwili sędzia kończy zawody i bardzo ważne trzy punkty są nasze. Do Warszawy wyjeżdżamy już po zmroku, mocno zmęczeni ale szczęśliwi. Nasza podróż nie trwa jednak długo, zaraz za rogatkami Sierpca mamy awarię i autokar staje na poboczu. Okazuje się, że to poważniejsza sprawa i musimy czekać na drugi autobus. Co tu robić do tego czasu? Odpowiedź znajdujemy po wyjściu na  zewnątrz pojazdu. Z pobliskiego budynku dochodzi muzyka, parkuje też obok dużo samochodów. Mieliśmy szczęście stając prawie przy samym zajeździe z restauracją. Po dotarciu do obiektu widzimy, że odbywa się tu właśnie wesele. Po negocjacjach z właścicielem udaje nam się załatwić małą salkę gdzie możemy zjeść kolację. Jak jednak łatwo przewidzieć osiemnastu przystojnych piłkarzy, bardzo szybko znajduje się zamiast w salce ze smacznym posiłkiem na parkiecie z dziewczynami. Co przeżywali trenerzy i działacze pilnując naszych chłopców trudno dziś opisać. Po dramatycznym meczu, wielkich emocjach i szczęśliwym zwycięstwie nasi chłopcy odreagowywali. Jak opowiadał nam Prezes Andrzej Trzeciakowski udało się na szczęście opanować sytuacje na tyle, że wszystko skończyło się "miło". Po kilku godzinach wreszcie wracamy do stolicy w rozśpiewanym autobusie. Mijając ulicę Łazienkowską daje się słyszeć okrzyki, że teraz to i tu byśmy wygrali. No i oczywiście zwyczajowe - "Wijata Kazimierz, nie rusz Kazika bo zginiesz!". Pana Kazia jeżdżącego zawsze z zespołem oczywiście nikt nigdy nie ruszył. Z Legią nie graliśmy, toteż nie udało się nam z nią wygrać. Najważniejszym okazało się, że kolejne spotkania były równie udane jak to z Kasztelanem i w czerwcu 2003 roku zakończyliśmy rozgrywki awansem do IV ligi (obecna III). Jak widać podróże kształcą, zwłaszcza te z problemami.

 

Życie jak czeski film - Jeżeli ktoś myśli, że niesamowite historie zdarzają się tylko w filmach jest w błędzie. Mamy początek XXI wieku, nasz zespół seniorów gra w IV Lidze (obecna III Liga), jest okres przerwy zimowej. Pewnego dnia na zajęcia przychodzą prezesi Andrzej Fijałkowski z Andrzejem Trzeciakowskim przyprowadzając chłopaka, który był naszym zawodnikiem grającym wtedy w innym zespole wyższej ligi seniorskiej. James Oamen bo o nim to mowa wtedy jeszcze nie władał językiem polskim. Został przedstawiony trenerowi. Ustalono, że będzie jakiś czas trenował u nas, a potem zobaczymy co będzie dalej. W przypadku problemów językowych Andrzej Fijałkowski zobowiązał się do pomocy. Rozpoczyna się trening, trener informuje zawodników co będą robić. W pewnym momencie kieruje się do Jamesa i mówi – „Patrz mi cały czas na usta, będę mówił wolno to będziesz wszystko rozumiał.”. Jak powiedział tak robił. Przez cały trening wolno i wyraźnie tłumaczył co nasz Nigeryjczyk ma wykonywać. Prezesi przy linii bocznej zwijali się ze śmiechu, najlepsze jednak dopiero nadeszło. Schodząc do szatni przerażony James zapytał się – „Dlaczego trener przez cały czas próbował mnie zaczarować i rzucał na mnie jakieś uroki?”. Po tych słowach Prezesi nie mogli ustać na nogach, a James już żadną siłą nie dał się ściągnąć na kolejne zajęcia. Pomijamy w tej opowieści nazwisko trenera, nieznajomości języków obecnych też wcale nie potępiamy. Warto jednak pamiętać będąc gdzieś w Świecie, że jak będziemy mówić wolno i wyraźnie, a po polsku, to szansa abyśmy zostali zrozumiani jest tylko wtedy kiedy przez przypadek będziemy nasze słowa kierować do rodaka.

 
 

Pomagaliśmy i wielkim - W dzisiejszych czasach posiadanie przez klub Ekstraklasy dziecięcej akademii to standard. Jeszcze jednak kilka lat temu nie było to takie zwyczajne. Wiele dużych klubów, bądź wcale nie zajmowało się szkoleniem dzieci i młodzieży, bądź robiło to w bardzo ograniczonym zakresie. Co dzisiaj wielu może zdziwić, podobnie było z warszawską Legią. Przychodzi jednak moment, który zmienia to całkowicie. Na początku XXI wieku w roku 2002 na wzór zachodniej Europy PZPN wprowadza dla zespołów z najwyższej kategorii rozgrywek system licencyjny. Jednym z jego filarów staje się limit posiadania odpowiedniej ilości drużyn młodzieżowych i trenerów zajmujących się młodzieżą. Wojskowi samodzielnie nie byli w stanie spełnić tego warunku. Szczęśliwie przepisy przewidywały, że w takim przypadku klub może posiadać umowę współpracy z jakimś innym mniejszym klubem i na jego zespoły i kadrę otrzymuje licencję. Z uwagi, że w tym okresie nasz obecny Prezes Zarządu Andrzej Trzeciakowski oprócz swojej obecności nad Jeziorkiem był jednym z dyrektorów na Łazienkowskiej problem rozwiązano szybko. Została podpisana stosowna umowa z Deltą i dzięki temu Legia Warszawa mogła otrzymać licencję. Przyznać trzeba, że nie był to pusty kawałek papieru, rzeczywiście w owym czasie kluby ze sobą współpracowały i dlatego niedługo potem z Delty na Stadion Wojska Polskiego trafia między innymi Robert Lewandowski. Umowy pomiędzy naszymi klubami do procesu licencyjnego podpisywano dwukrotnie i dopiero po tym czasie Młode Wilki wcześniej stworzone przez wspomnianego już Andrzeja Trzeciakowskiego i Piotra Strejlaua zapewniły Legii samowystarczalność w tym zakresie. Dzisiaj to już historia, my nad Jeziorkiem w starych aktach do dzisiaj mamy wspominane umowy i są one dużą ciekawostką dla tych, którzy interesują się warszawskim sportem.

 

Opowiadając o historii Czerwonych Diabłów znad Jeziorka nie może zabraknąć opowieści o Marcinie Muszyńskim z rocznika 1971. Marcin od początku 2001 roku trenował bramkarzy naszego seniorskiego zespołu. Mija jednak kilka miesięcy i jego rola zmienia się gdyż staje również między słupkami i zostaje grającym trenerem. Pomysł był taki aby bardzo doświadczony zawodnik pomagał młodym graczom na boisku. Jak zapewne wszyscy wiedzą w tym okresie w klubie nasze barwy reprezentowali tylko zawodnicy młodzieżowcy, a gra była dla nich nie szczytem kariery tylko jej początkiem. Marcin jako zawodnik reprezentował nasze barwy do sezonu 2005/2006 czyli cztery lata z czego od jesieni 2005 roku wraz z szesnastoletnim Robertem Lewandowskim.

Marcin urodził się w Warszawie i z Warszawą związał całe swoje życie. Pierwszym jego klubem była Agrykola Warszawa gdzie występował jako napastnik strzelając wiele bramek. Pozycję bramkarza zajął przez przypadek gdyż w pewnym meczu musiał wystąpić awaryjnie na tej pozycji. Zastępstwo było jednak w takim stylu, że już dzisiaj nikt nie pamięta, że wcześniej było zawodnikiem pola. Szybko zostaje zauważony po drugiej stronie ul. Myśliwieckiej i   przychodzi czas na jego wieloletni pobyt w Legii Warszawa. Poza małymi przerwami są to lata podczas których zdobywa dwa Mistrzostwa Polski i jest uczestnikiem Ligi Mistrzów. Niestety jest jeden minus całej tej przygody. Marcinowi nigdy nie udało się wyjść na plac w oficjalnym spotkaniu pierwszego zespołu. Zawsze był drugi lub trzeci. Nie można tego poczytać za wstyd gdyż przed nim zawsze byli reprezentanci kraju, najlepsi bramkarze naszego kontynentu. Lata spędzone w Legii to dla Marcina wiele podróży i wiele zdarzeń dzięki którym stał się barwną pozytywną postacią warszawskiej i krajowej piłki. Stało się tak gdyż zawsze był pełen humoru, gotowy do snucia opowieści z futbolowego życia. Nikt w Legii nie był tak długo jak on i nikt w Legii nie był bardziej poinformowany od niego. Jeszcze grając w na Łazienkowskiej „Mucha" zaczyna pracować z naszymi bramkarzami. Po zdobyciu Mistrzostwa Polski w sezonie 2001/2002 kończy grę na Legii, a zaczyna nad Jeziorkiem. Swojego macierzystego klubu nie opuszcza jednak całkowicie gdyż dalej kontynuuje tam pracę zajmując się szkoleniem bramkarzy juniorów. W K.S. Delta Warszawa Marcin zaliczył wiele występów. Pokazał niejednokrotnie swoją klasę, miał też jako grający trener na młody zespół niebagatelny wpływ. Co mówi na jego temat Prezes Andrzej Trzeciakowski: „Dla mnie najlepszy. Widziałem różne sytuacje - bronił tam gdzie nikt inny by tego nie potrafił, po prostu klasa światowa. Czasem niestety przydarzał mu się duży błąd i to jak myślę powodowało, że trenerzy wojskowych nie postawili na niego. Gdybym ja decydował to dostał by szansę. Mówiąc o Marcinie warto też powiedzieć, że był i zapewne dalej jest wspaniałym człowiekiem i dobrym kolegą. Dla mnie zaszczytem było pracować z nim te kilka lat.”. Po zakończeniu gry w naszym klubie Marcin nie porzuca piłki, dalej pracuje w Legii obejmując tam coraz to różne stanowiska.

„Mucha” zawsze potrafił opowiedzieć coś ciekawego. My dzisiaj zatem też nie możemy być nudni. Opowiemy więc historię, która zdarzyła się latem 2002 roku. Przed wakacjami nasi seniorzy uzyskują awans z Ligi Okręgowej do Mazowieckiej Ligi Seniorów. Zespół jedzie w sierpniu na letni obóz szkoleniowy wraz z juniorami Legii. Dzieje się tak gdyż nasze kluby bardzo ściśle wtedy współpracowały, a cały sztab zarządczy i trenerski pracował w obu miejscach jednocześnie. Austria, niedaleko granica Węgierska, żyjemy w pięknej wsi Heiligenkreuz. Śpimy w sportowym hotelu, na basen i boisko mamy piętnaście minut spaceru. Piękne gorące lato obfituje w liczne burze. Pewnego dnia kiedy docieramy spacerem na stadion rozpoczyna się jedna z nich. Nagle robi się ciemno, pada deszcz i grzmi z każdej strony. Zawodnicy i trenerzy czekają schowani w szatni. W pewnym momencie okazuje się, że brak jest trenera Muszyńskiego i  II trenera naszego zespołu seniorów Dariusza Banasika, którzy mieli sami dojechać na rowerach. Burza jak to burza kończy się szybko a my w oddali widzimy zbliżających się kolegów. Kiedy podjeżdżają okazuje się, że miny mają mocno niewyraźne, a włosy obu Panów stoją przysłowiowego „dęba”! Wszyscy wokół się śmieją, blisko było jednak nieszczęścia. W czasie podróży burza złapała trenerów w szczerym polu. Piorun uderzył bardzo blisko nich i obu powalił na ziemię. Szczęśliwie dla piłki nożnej i naszych bohaterów nic się nie stało, a my mamy co wspominać.

 
 

Jest późna zima 2004 roku, nasz zespół seniorów grający w IV lidze (obecna III liga) przygotowuje się do rundy rewanżowej sezonu 2003/2004. Jak zawsze o tej porze roku dokonywane są wzmocnienia w składzie. Pewnego dnia dostajemy sygnał z Łazienkowskiej, że mają tam problem z jednym swoim  zagranicznym graczem i szukają chętnego klubu aby go przejął. Zawodnik fizycznie prezentuje się znakomicie, CV ma jeszcze lepsze i możemy go pozyskać tylko za opłatę części kontraktu. Jedyny warunek - trzeba szybko podjąć decyzje. Tak właśnie Andy Bara z rocznika 1982 objawia się nad Jeziorkiem Czerniakowskim. Zaczyna się niewinnie, mimo częstych błędów w grze Andy jawi się jako wzmocnienie w defensywie. Kiedy zaczynają się rozgrywki ligowe to niestety sytuacja z każdym spotkaniem staje się coraz gorsza. Nasz sławny zawodnik przez popełniane kuriozalne błędy staje się pośmiewiskiem kibiców. Trudny charakter Chorwata dodatkowo komplikuje sprawę w szatni. Apogeum problemów to sobota 3 kwietnia 2004 roku. Gramy wyjazdowy mecz z KS Łomianki. Nasz rywal to wtedy jeden z pretendentów do awansu, my zaś też pniemy się w górę tabeli. Od początku spotkania narzucamy swój styl gry. Niestety szyki krzyżuje nam stracona bramka z kontrataku. Dalej jednak gramy „swoje”, rywale bronią się, a my czekamy na bramkę. Kiedy wydawać by się mogło, że zaraz dojdzie do wyrównania następuje katastrofa. Kolejna długa piłka zagrana przez rywala zmierza w kierunku naszej bramki. Andy spokojnie ustawia się w locie piłki zamierzając wybić ją głową. Niestety robi to w taki sposób, że futbolówka przelatuje mu nad fryzurą i spada za plecami. Co działo się dalej można się domyślić. Przegrywamy spotkanie, a cała Warszawa huczy od śmiechu. Decyzja Zarządu mogła być tylko jedna – żegnamy się z naszym chorwackim piłkarzem, który kilka dni później wyjeżdża z Polski na zawsze jednak zostanie w naszej historii i galerii – Nasze Gwiazdy.

Cała historia nie była by jednak tak ciekawa gdyby nie jej preludium. Zaczęło się bardzo obiecująco 21-letni Andy Bara pojawia się na Łazienkowskiej w wakacje 2003 roku gdzie przywozi go znany menadżer Jarek Kołakowski. Trenerem Legionistów w tym czasie jest Dariusz Kubicki na którym warunki fizyczne Chorwata zrobiły duże wrażenie. Andy szybko przekonał do siebie szkoleniowca i po kilku dniach testów podpisuje kontrakt z Legią. Pobyt jego w klubie nie trwa jednak długo gdyż praktycznie od razu zostaje wypożyczony do Świtu Nowy Dwór Mazowiecki. Świt w tym czasie niespodziewanie otrzymuje szansę grania w Ekstraklasie (ówczesna I liga) i kompletuje skład do gry na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Dla Bary miał to być przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Dostaje możliwość spokojnego zaaklimatyzowania się w Polsce oraz w słabszym zespole wejścia w grę i pokazania się włodarzom Legii. Nie staje się tak jednak, boisko weryfikuje jego umiejętności. W barwach Świtu nasz chorwacki obrońca zagrał zaledwie trzy mecze spędzając na murawie tylko 87 minut. Generalnie słaba postawa zespołu powoduje, że właściciel klubu przeprowadza kadrową rewolucję – wyrzuca naszego defensora i kilku innych graczy. Warto tu nadmienić, że jednym z wielu powodów przedterminowego zwolnienia chorwackiego obrońcy oprócz braku formy był jego porywczy charakter i konflikt z trenerem Copijakiem. Jak w mediach opowiadał Andy – „Zamiast grać, na treningach oglądaliśmy wykresy. Obcokrajowcy mieli przerąbane. Miałem spięcie z Copijakiem. Przez parę dni darł się do mnie k…, k….. Nie zrozumiałem, ale jak mi przetłumaczyli, nie wytrzymałem. Podszedłem do niego, zrobiłem zamach głową… Nawet go nie dotknąłem, a ten się przewrócił. Byłem spalony…”. Zawodnik wraca na Łazienkowską i od początku 2004 roku bierze tu udział w treningach.  Znów jednak okazuje się, że w pierwszym zespole nie ma dla niego miejsca. Zostaje skierowany do rezerw. Media w tym czasie otrzymują komunikat od trenera Kubickiego – „Zawodnikowi potrzebne jest ogranie”. Wściekły Andy znów wpada w konflikt, sytuacja wydaje się bez wyjścia. Wtedy właśnie pojawiamy się my i zawodnikiem naszego klubu staje się wychowanek Dinamo Zagrzeb, który na swoim koncie ma blisko 60 występów w reprezentacjach młodzieżowych Chorwacji. Zawodnik, który z Dinama na zasadzie transferu definitywnego trafia do hiszpańskiej Valencii, a z niej do najlepszego polskiego klubu do Legii Warszawa. Jak to się stało, że tylu specjalistów, trenerów, menadżerów tak bardzo myliło się co do jego możliwości? Na to pytanie nie znajdziemy już odpowiedzi, dzięki jednak tym pomyłkom w naszych barwach przez kilka miesięcy występował internacjonalny gracz z kontraktem miesięcznym o którym można pomarzyć w zawodowym futbolu.

Na koniec kilka słów o tym co z naszym bohaterem działo się dalej. Andy przestaje grać w piłkę. Zostaje znanym chorwackim celebrytą oraz menadżerem piłkarskim. To Andy doprowadza do transferu siedemnastoletniego Eduarda Husinica do Realu Madryt i kontynuuje dalej swoją pracę w tej branży. W życiu prywatnym wchodzi w burzliwy i kontrowersyjny związek z popularną chorwacką dziennikarką sportową, prezenterką oraz utytułowaną zawodniczką taekwondo Laną Banely. Nie znika z mediów, ma pieniądze i chyba to najbardziej go cieszy. My zaś dzięki niemu mamy kolejną ciekawą historię do opowiedzenia.

 
 

Robert Lewandowski to wielka historia polskiej piłki nożnej, która dzieje się na naszych oczach. Wielu przypisuje sobie znaczącą rolę w tej opowieści. Niezależnie od tego wszystkiego to nam było dane odkryć ten talent. Nam było dane zapewnić mu zawodowy kontrakt oraz granie na poziomie obecnej III ligi w wieku 16 lat (ówczesna IV). To my mogliśmy oglądać na naszym klubowym boisku przy ul. Jeziornej 2 jego pierwszą bramkę w zawodowym futbolu. Działo się to w dniu 30-04-2005 roku, wiosna stawała się coraz cieplejsza, a my podejmowaliśmy na własnym obiekcie KS Łomianki. W spotkaniu występujemy w roli faworyta, to jednak rywale w 7 minucie zdobywają gola. My niezrażeni gramy swoje i atakujemy. Kiedy zbliża się koniec pierwszej połowy i wszyscy już czekają na przerwę w 44 minucie jeden z naszych zawodników oddaje mocny techniczny  strzał na bramkę KS Łomianki. Bramkarz rywali Kamil Ryłka wspaniale broni, piłka jednak odbita po interwencji wraca w pole bramkowe gości. Szybko dopada do niej Robert Lewandowski (nr 21) i spokojnym strzałem zdobywa swoją debiutancką bramkę w naszym klubie i swojej zawodowej karierze. W klubowym archiwum znajduje się zdjęcie, które pokazuje paradę bramkarza tuż przed strzałem Roberta. Co bardzo ciekawe na zdjęciu tym widać po prawej ręce Roberta w barwach KS Łomianki - Sebastiana Gmurka, który po kilku miesiącach zostaje w naszym klubie trenerem, a potem wieloletnim Dyrektorem Sportowym. Po przerwie zwiększa się nasza dominacja nad rywalem i mecz kończy się wysokim zwycięstwem (4:1). Robert grał w tym spotkaniu 78 minut i zapewne dobrze wspomina te zawody. W kolejnych spotkaniach strzela jeszcze kilka bramek i dochodzi do jego transferu do największego polskiego klubu Legii Warszawa, który w przypadku naszego zawodnika pokazał się z jak najgorszej strony. Szczęśliwe wytrwałość Roberta pokonała wszelkie przeszkody i dzisiaj mamy z ambitnego młodego chłopca RL21 wielką światową gwiazdę RL9. To zdjęcie natchnęło nas w 2022 roku do wprowadzenia specjalnej kolekcji odzieży klubowej upamiętniającej tą metamorfozę, tą historię, która jak wspominaliśmy działa się na naszych oczach, a która ma być informacją dla każdego zawodnika K.S. Delta Warszawa, że zajść można bardzo daleko – trzeba tylko pracować wytrwale jak Robert Lewandowski. Zdjęcie z kolekcją w tle pokazuje bramkę od Jeziorka Czerniakowskiego, która padła łupem Roberta.    

 
 

W naszym klubie było kilku graczy, którzy byli naszymi zawodnikami, a nigdy nie rozegrali w barwach K.S. Delta Warszawa ani jednego spotkania. Skąd taka sytuacja? To proste, korzystając z wiedzy i kontaktów nasz klub ściągnął kilku takich piłkarzy aby umożliwić im karierę sportową oczywiście licząc przy tym na korzyść i dla klubu. Opowiemy zatem dzisiaj historię o grupie piłkarzy z Nigerii, którą sprowadziliśmy do Polski w końcu 2000 roku. Chłopców było dziesięciu, młodzi, silni i pełni marzeń. Zapewniliśmy im start, reszta należała już do nich. Siedmiu nie poradziło sobie, nie zawsze też były to powody sportowe. Trzech jednak zaistniało w polskiej piłce i można o ich przebiegu kariery zobaczyć w zakładce Nasze Gwiazdy. My do suchych danych dodamy troszkę życia, posłuchajcie:

Chuks Gallardo Favour Nijoku z rocznika 1984 był naszym zawodnikiem od 2000 roku do 2004. Początek jego gry w Polsce to II liga (obecna I liga) i ŁKS. Potem poza mało udanym epizodem w pierwszoligowym (obecnie Ekstraklasa) wtedy Świcie Nowy Dwór Mazowiecki cały czas grał głównie na poziomie III ligi (obecnie II liga). Po dziesięciu latach takiej zabawy w 2010 roku zakończył swoją przygodę z piłką w GLKS Nadarzyn. Wiemy, że po zakończeniu kariery jakiś czas udzielał się społecznie promując kulturę czarnego lądu i jej mieszkańców. Związał się też z P olską gdyż od 2008 roku posiada nasze obywatelstwo. Co robi dzisiaj jest zagadką, mamy nadzieję, że idzie mu w życiu dobrze.

James Oamen z rocznika 1983 był naszym zawodnikiem od 2000 roku do 2004. Jego gra w Polsce zaczęła się w II lidze (obecnie I liga) gdzie reprezentował barwy ŁKS-u. Potem była pierwsza liga (obecnie Ekstraklasa) w Odrze Wodzisław Śląski bez wybiegnięcia na boisko, krótko pierwsza liga (obecnie Ekstraklasa) w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki i dalej to już tylko poziom regionalny. Tak jak Gallardo również po dziesięciu latach w roku 2010 kończy karierę, a jego ostatnim klubem była Żyrardowianka Żyrardów. Z Jamesem i naszym klubem związany jest śmieszny epizod, o której można poczytać w zakładce Historia, a rzecz nazywa się – Życie jak czeski film. Dzisiaj losy zawiodły go na wyspy brytyjskie, ma rodzinę. Z tego co wiemy radzi sobie nieźle.

Martins Nnabugwu Ekwueme z rocznika 1985 był naszym zawodnikiem od 2000 roku do 2006. Do Polski przybył już ze znanym nazwiskiem, a to za sprawą swojego starszego brata Emmanuela. Jego przygoda w Polsce zaczęła się w Jezioraku Iława czyli w III lidze (obecnie II liga), potem był sam szczyt. Najpierw w Polonii Warszawa, następnie w Sigmie Ołomuniec i prawie trzy lata w Wiśle Kraków. Wydawało się, że to dopiero początek. Trener Henryk Kasperczak wierzył w Martinsa i rok w rok przedłużał z naszym klubem umowę wypożyczenia zawodnika. Niestety słabsze wyniki Wisły spowodowały, że włodarze z Krakowa zmienili trenera. Nowy miał inną wizję składu. Martins wraca do Warszawy gdzie Józef Wojciechowski odbudowywał Polonię. Postanowił zrobić to z naszym podopiecznym w roli głównej. Wynegocjowaliśmy doskonałe warunki zawodnikowi, my też za wypożyczenie inkasowaliśmy sporą kwotę. Dobra gra na zapleczu Ekstraklasy spowodowała, że dokonaliśmy transferu definitywnego Martinsa z opcjami od dalszych transferów. Niestety kilka miesięcy później Martins wpadł w oko Dyrektorowi Sportowemu Legii Jackowi Bednarzowi, który chciał sprowadzić zawodnika na Łazienkowską. Nie było to dobre dla Polonii ani zawodnika, my odcinaliśmy swój niezły kupon. Wierzyliśmy jednak, że po awansie Czarnych Koszul może być większy. Prezes naszego klubu Pan Andrzej Trzeciakowski tak wspomina tamten czas – „Martins powinien się oprzeć propozycji. W Polonii miał bardzo silną pozycję i pewność gry, a zespół był z ogromnymi szansami na awans do Ekstraklasy. Jego odejście podcięło skrzydła chłopcom Wojciechowskiego, a on sam też na tym stracił. Przed transferem do wojskowych specjalnie pojechałem do niego na Konwiktorską, gdzie rozmawialiśmy. Starałem się przekonać go, że to nie jest dobry pomysł, że Legia nie jest dla niego dobrym rozwiązaniem.”. Niestety nasz zawodnik miał inne zdanie. Nie minęło kilka dni i Martins Ekwueme został zaprezentowany jako zawodnik Legii Warszawa. Przewidywania nasze niestety się sprawdziły, na Łazienkowskiej tylko oficjalna prezentacja była sukcesem. Potem nastąpiło załamanie spowodowane odstawieniem zawodnika od gry. Trwało to dwa lata, które mocno wpłynęły na jego formę. Wydawało się, że w Zagłębiu czy Zawiszy nastąpi odbudowanie. Nie stało się tak jednak, a z każdym następnym transferem był już tylko podobny niski poziom rozgrywkowy.  Krokiem do przodu było przejście do III ligowego Górnika Polkowice. i awans z tym klubem do II ligi. Niestety po roku gry na tym poziomie mamy transfer do Lechii Zielona Góra i znów poziom III ligi. W wieku jednak 34 lat granie na takim poziomie to jest już wyczyn!  Warto jeszcze podkreślić, że w międzyczasie Martins tak jak wcześniej jego kolega Gallardo związał się z naszym krajem i od 2016 roku posiada polskie obywatelstwo. Kończąc znów zacytujemy naszego Prezesa -  „Czasami wydaje mi się, że albo ja nie znam się na piłce albo nie zna się wielu innych. Jest doskonały zawodnik, robiący niesamowita pracę w polu, jednak gdy nie strzela bramek albo nie wybija piłek na oślep to nasi liczni specjaliści nie widzą go jako dobrego zawodnika. Grę Martinsa porównał bym do gry Claude Makélélé, oczywiście z pewną proporcją. Był doskonały, nie potrafili go jednak w odpowiedni sposób wykorzystać w klubach, które reprezentował. Szkoda, mógł zdziałać więcej. Nie była to jednak kariera zmarnowana, Martins ma się czym pochwalić, teraz trzeba mieć jeszcze nadzieję, że w dalszym swoim życiu znajdzie dobrą drogę na dalszą podróż.”.

 
 

Od sezonu 2005/2006 wszystkie materiały z życia naszego klubu dostępne są w różnych zakładkach na stronie. Każdy, mający ochotę może posurfować i odnaleźć wiele ciekawych informacji, filmów i fotografii. Tu chcemy przypomnieć historię poprzez obrazy od sezonu 2005/2006 do sezonu 2011/2012. Fotografie wzbogacone są o dokładne opisy. Niech ten materiał będzie zachętą do sięgnięcia głębiej w nasze źródła.

 
 

W roku 2013 przyśpiesza proces rozwoju klubu, zapada decyzja rozwinięcia działań szkoleniowych na nowe obszary. Tworzone są w różnych dzielnicach Warszawy filie klubu dzięki czemu w klubie trenuje coraz więcej młodych ludzi. Pojawiaj się również kluby partnerskie, które wiążą się z nami specjalnymi umowami. Gwarantuje to doskonałą wzajemną współpracę, a wyróżniający się zawodnicy naszych partnerów  mogą bez przeszkód trafiać w nasze szeregi. Dzięki temu pojawia się w klubie kolejna grupa zdolnej młodzieży. Następny ważny moment to kwiecień 2019 roku, wielomiesięczne starania naszych działaczy doprowadzają do powołania przez władzę Warszawy CLXIV Liceum Ogólnokształcącego Mistrzostwa Sportowego. Jest to kolejny kroki do profesjonalizacji szkolenia, a jednocześnie zapewnienia chłopcom odpowiedniej edukacji. Dalej będziemy starali się aby powstała podobna placówka na poziomie szkoły podstawowej, która połączona będzie z liceum w jeden Zespół Szkół Mistrzostwa Sportowego. W ten sposób zamiast zwykłych klas szkolnych o zawężonym działaniu będziemy mogli zapewnić naszym najzdolniejszym szkolenie i edukacje na najwyższym poziomie od IV klasy szkoły podstawowej do matury. Po trzech latach w sezonie 2021/2022 pierwsza grupa naszych chłopców kończy edukację maturą, a nabór do klasy pierwszej bije wszelkie rekordy. Kolejny ważny krok to powrót do piłki seniorskiej. Od sezonu 2021/2022 reaktywowany zostaje zespół SENIORÓW. Zespół ten ma być zwieńczeniem szkolenia w klubie, trampoliną do dalszej kariery zawodników. W tym zespole nasi chłopcy tak jak dawniej będą przechodzić pierwsze zawodowe szlify i zdobywać pierwsze doświadczenia, które mają potem ułatwić im dalsze granie. Zespół SENIORÓW rozpoczyna grę od najniżej klasy rozgrywek gdyż zdaniem MZPN wszyscy zasługują na przydział od wyższego poziomu, tylko nie my. Nie zrażeni niczym w cuglach pokonujemy w pierwszym roku B Klasę, w drugim roku A Klasę i na sezon 2023/2024 meldujemy się w Lidze Okręgowej. Jeżeli chodzi o sprawy pozostałe to wszystko rozwija się równie płynnie. Prowadzimy coraz więcej różnych akcji społecznych, organizowanych jest coraz więcej różnych imprez. Co bardzo istotne uzyskaliśmy wreszcie WZ na naszą klubową inwestycję na terenie bazy. Zostaje ostatni krok, projekt i zezwolenie na budowę. Dzieje się!

 

Coraz częściej głośno mówi się o naszym klubie, coraz częściej też słychać o chłopcach, którzy stąd wychodzą. Dzieje się tak dzięki temu, że nasi zawodnicy mają zapewnione szkolenie na wysokim poziomie i ścieżkę zawodowej kariery. Co ważne, klub dba również, aby wraz z rozwojem sportowym zapewniony był rozwój obywatelski i szkolny. Nic nie można zostawić przypadkowi. Od nas muszą wychodzić prawi obywatele, którzy potrafią sobie poradzić w życiu. Nad Jeziorkiem Czerniakowskim wychowuje się tysiące chłopców, pojawiło się też już kilkanaście karier zawodniczych. To właśnie są największe sukcesy, to jest powód do dumy. Robert Lewandowski nie jest jedynym zawodnikiem, którym możemy się chwalić. Lista wszystkich naszych chłopców, których możemy nazwać zawodowymi sportowcami dostępna jest w zakładce Nasze Gwiazdy gdzie wszystkich zapraszamy.

W roku 2009 została ufundowana specjalna nagroda dla wyróżniających się zawodników - Widełki. W roku 2017 postanowiliśmy podnieść jej rangę. Dokonane zostały szczegółowe zapisy określające sposób jej przyznawania. Od tego czasu kto otrzyma Widełki decyduje Rada Stypendialna, która jednocześnie zweryfikowała wszystkie wcześniej przyznane nagrody. 

Widełki:
Madeński Arkadiusz (02-04-1996) nagroda przyznana w roku 2009, potwierdzona w roku 2017
Kurbiel Piotr (07-02-1996) nagroda przyznana w roku 2011, potwierdzona w roku 2017

Sukcesy poszczególnych drużyn nie są naszym głównym priorytetem. Jednak i tu coraz więcej mamy powodów do dumy. Jesteśmy pewni, że z każdym rokiem przybywać nam  będzie rożnych trofeów, dzisiaj warto wymienić:

Osiągnięcia w piłce seniorskiej:
- Najwyższa lokata zespołu SENIORÓW po rundzie jesiennej sezonu 2004/2005 - IV Liga (obecna III Liga) 2 miejsce
- Najwyższa lokata zespołu SENIORÓW na koniec rozgrywek: sezon 2004/2005 - IV Liga (obecna III Liga) 5 miejsce

Zespołowe osiągnięcia w piłce młodzieżowej:
- drużyna 1992 w sezonie 2006/2007 – Mistrz Warszawy
- drużyna 1992 w sezonie 2006/2007 - II Wicemistrz Mazowsza

- drużyna 1996 w sezonie 2007/2008 – Mistrz Warszawy
- drużyna 1996 w sezonie 2009/2010 - II Wicemistrz Warszawy
- drużyna 1996 w sezonie 2011/2012 - Wicemistrz Warszawy
- drużyna 1996 w sezonie 2011/2012 - Wicemistrz Mazowsza

- drużyna 2004 w sezonie 2015/2016 jesień - II Wicemistrz Warszawa
- drużyna 2004 w sezonie 2015/2016 wiosna - II Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2004 w sezonie 2016/2017 jesień - Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2004 w sezonie 2016/2017 wiosna - II Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2004 w sezonie 2017/2018 jesień - Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2004 w sezonie 2017/2018 jesień - Wicemistrz Mazowsza
- drużyna 2004 w sezonie 2017/2018 wiosna - Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2004 w sezonie 2017/2018 wiosna - Wicemistrz Mazowsza
- drużyna 2004 w sezonie 2018/2019 wiosna - Centralna Liga Juniorów U-15
- drużyna 2004 w sezonie 2019/2020 jesień - Mistrz Warszawy
- drużyna 2004 w sezonie 2019/2020 jesień - Mistrz Mazowsza
- drużyna 2004 w sezonie 2021/2022 wiosna - II Wicemistrz Warszawy

- drużyna 2006 w sezonie 2014/2015 wiosna - II Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2006 w sezonie 2015/2016 jesień - II Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2006 w sezonie 2016/2016 wiosna - II Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2006 w sezonie 2016/2017 wiosna - Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2006 w sezonie 2017/2018 jesień - Mistrz Warszwy
- drużyna 2006 w sezonie 2018/2019 jesień - Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2006 w sezonie 2021/2022 wiosna - II Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2006 w sezonie 2021/2022 wiosna - II Wicemistrz Mazowsza
- drużyna 2006 w sezonie 2023/2024 jesień - Mistrz Warszawy
- drużyna 2006 w sezonie 2023/2024 jesień - Mistrz Mazowsza

- drużyna 2008 w sezonie 2015/2016 wiosna - II Wicemistrz Warszawy

- drużyna 2009 w sezonie 2017/2018 wiosna  - II Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2009 w sezonie 2018/2019 jesień - Mistrz Warszawy
- drużyna 2009 w sezonie 2018/2019 wiosna - Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2009 w sezonie 2021/2022 wiosna - II Wicemistrz Warszawy

- drużyna 2010 w sezonie 2017/2018 wiosna - Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2010 w sezonie 2018/2019 jesień  - Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2010 w sezonie 2018/2019 wiosna - II Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2010 w sezonie 2019/2020 jesień - II Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2010 w sezonie 2020/2021 wiosna - Mistrz Warszawy
- drużyna 2010 w sezonie 2021/2022 jesień - II Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2010 w sezonie 2021/2022 wiosna - Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2010 w sezonie 2022/2023 jesień - Mistrz Warszawy
- drużyna 2010 w sezonie 2022/2023 wiosna- II Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2010 w sezonie 2023/2024 jesień - II Wicemistrz Warszawy

- drużyna 2011 w sezonie 2018/2019 wiosna - II Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2011 w sezonie 2019/2020 jesień - Mistrz Warszawy
- drużyna 2011 w sezonie 2020/2021 jesień - Mistrz Warszawy
- drużyna 2011 w sezonie 2020/2021 wiosna - II Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2011 w sezonie 2021/2022 jesień - Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2011 w sezonie 2021/2022 wiosna - II Wicemistrz Warszawy

- drużyna 2012 w sezonie 2020/2021 jesień - Mistrz Warszawy
- drużyna 2012 w sezonie 2020/2021 wiosna - II Wicemistrz Warszawy
- drużyna 2012 w sezonie 2021/2022 jesień - Mistrz Warszawy

- drużyna 2013 w sezonie 2020/2021 wiosna - Wicemistrz Warszawy

Od sezonu 2015/2016 w klubie funkcjonuje System Stypendialny z Radą Stypendialną. Dzięki niemu wszyscy nasi zdolni zawodnicy niezależnie od statusu majątkowego są w części lub całości finansowani przez klub.

Oprócz tradycyjnego podejścia do sportu od roku 2005 dochodzi do otwarcia się klubu na różne zewnętrzne przedsięwzięcia. Nasz klub staje się w różnych obszarach na rynku warszawskim bardzo aktywny. Ilość organizowanych imprez i akcji jest ogromna. Uczestniczymy we wszelkich wydarzeniach społecznych w dzielnicach na których działamy jak i w tych dotyczących obszaru całego miasta. Stoisko klubowe znane jest wszędzie tam gdzie coś się dzieje. Nie ograniczamy się do samego sportu. Jestesmy wszędzie tam gdzie są mieszkańcy. Nie warto tu wszystkiego wyliczać gdyż byłoby to nudne. Jednak z kronikarskiego obowiązku trzeba wymienić przynajmniej to, co dzieje się regularnie.

- Warszawskie Dni Sportu – klubowa akcja promująca aktywność ruchową w przedszkolach i szkołach podstawowych (klasy młodsze);
- Mistrzostwa Szkół Podstawowych – klubowa akcja turniejowa dla dzieci szkół podstawowych (klasy starsze);
- Delta Cup - klubowy cykl turniejowy dla trenujący zawodników różnych roczników w obrębie szkoły podstawowej;
- Lwy Lechistanu Cup – klubowy cykl turniejowy dla trenujących zawodników różnych roczników w obrębie szkoły podstawowej;
- Halowe Mistrzostwa Warszawy - klubowy cykl turniejowy dla trenujących zawodników różnych roczników w obrębie szkoły podstawowej i gimnazjum;
- Pożyteczny Mokotów – festyn dla mieszkańców promujący organizacje pozarządowe działające na Mokotowie;
- Dni Saskiej Kępy – festyn  dla mieszkańców z udziałem firm oraz organizacji pozarządowych działających na Pradze-Południe;
- Prasko-południowe Prezentacje - festyn dla mieszkańców promujący organizacje pozarządowe działająca na Pradze-Południe;
- Targi Ochockich Organizacji Pozarządowych - festyn dla mieszkańców promujący organizacje pozarządowe działająca na Ochocie;
- Kalejdoskop Edukacyjny - festyn dla mieszkańców promujący organizacje pozarządowe zajmujące się pracą z dziećmi i edukacją w Warszawie;
- Narodowy Dzień Sportu - festyn dla mieszkańców promujący organizacje pozarządowe zajmujące się sportem w Warszawie;
- Obchody rocznicowe Powstania Warszawskiego – różne akcje upamiętniające to ważne dla Warszawy wydarzenie.

W klubowym życiu ważne są cele, ale i ważni są ludzie. To dzięki nim osiąga się sukcesy, dzięki nim buduje się charakter i tożsamość. Dlatego też w roku 2009 została ustanowiona nagroda - Za Serce. Jest to wyróżnienie dla tych ludzi, którzy swoim bezinteresownym działaniem wsparli klub i jego zawodników.

Zawsze razem:

Andrzej Fijałkowski (w roku 2009), Kazimierz Wijata (w roku 2010), Wiesław Wilczyński (w roku 2011), Jerzy Sawicki (w roku 2012), Jolanta Kurbiel (w roku 2013), Sebastian Gmurek (w roku 2015), Damian szczygielski (w roku 2022).

Kiedy mówimy o ludziach, którzy zostawili część serca w klubie warto wśród nich wymienić tych, którzy sprawowali tu różne funkcje. Niestety nie udało się zebrać informacji wcześniejszych niż z roku 1970. Wypada mieć nadzieję, że kiedyś uzupełnimy te dane.

Władze klubu - Prezesi Zarządu:

Robert Grabowski (od sierpnia 1970 do sierpnia 1971), Adam Eleryk (od sierpnia 1971 do sierpnia 1972), Krzysztof Kanabus (od sierpnia 1972 do sierpnia 1976), Zygfryd Dutkiewicz (od sierpnia 1976 do sierpnia 1980), Feliks Chmielewski (od sierpnia 1980 do sierpnia 1988), Janusz Mańkowski (od sierpnia 1988 do września 2001), Dariusz Bodzan (od września 2001 do stycznia 2007), Andrzej Trzeciakowski (od stycznia 2007 do dnia dzisiejszego)

Władze klubu - Prezesi Rady Nadzorczej:

Andrzej Trzeciakowski (od września 2001 do stycznia 2007), Andrzej Fijałkowski (od stycznia 2007 do dnia dzisiejszego)

Dyrektorzy Sportowi:

Jacek Mazurek (od września 2001 do maja 2005), Jacek Romańczuk (od maja 2005 do grudnia 2007), Sebastian Gmurek (od grudnia 2007 do dnia dzisiejszego)

Dyrektorzy Reprezentacji:

Damian Szczygielski (od kwietnia 2021 do dnia dzisiejszego)

Kończymy opowieść o historii Klubu Sportowego Delta Warszawa  i obiecujemy, że będzie ona pisana do końca świata i jeden dzień dłużej.

 
Vipol Select - players choice Marcon
Towarzystwo Sportowe Falenica Urząd Miasta Stołecznego Warszawy
ZAPISY
Copyright © 2013 K.S. DELTA WARSZAWA